Venna – „MALIK” [RECENZJA]
To pierwszy dłuższy album artysty. Jego dwie wcześniejsze EP-ki były bardzo udane. A jak jest teraz? Można powiedzieć, że ten wstęp do pełnoprawnego wydawnictwa był muzykowi potrzebny – teraz słyszymy dojrzały i dobrze przemyślany materiał.
Venna to rasowy muzyk, który pisze dla siebie repertuar i sam go wykonuje. Czasami też śpiewa, ale od początku korzysta też z bardzo dobrych wokalistów. Teraz są to m. in.: Leon Thomas, a także raperzy MIKE i Smino. Ozdobą albumu jest piosenka „Myself”, w której Jorja Smith pomaga gospodarzowi albumu stworzyć magię.
W tym albumie króluje muzyka instrumentalna, bo w tej Venna najlepiej umie się wypowiedzieć. Może niektóre utwory są z gatunku „muzyczki” do windy, ale takiej w eleganckim i bardzo prestiżowym hotelu. Chociaż nie, bo np. w „My Way”, albo „Eternal Reflections”, mimo spokojnego snucia się, dużo się jednak dzieje, za dużo, aby pozwolić sobie na wysłuchanie jedynie przypadkowego fragmentu.
10/10







