VoP 2021 – uff, trochę lepiej.

Wczoraj było nieco lepiej niż tydzień temu. A może nawet dużo lepiej, bo podobało mi się kilku wykonawców. Tym razem dominowali panowie, zwłaszcza ci, którzy jeszcze nie są perfekcyjni technicznie, ale mają to coś, czego wytrenować się nie da. Na tle pań popisujących się swoim głosem, atakujących siłą i przedziwnymi ozdobnikami, właśnie panowie stawiający na indywidualizm to spory wyróżnik.
W pierwszym odcinku podobał mi się Jakub Nowak. Uwagę zwracają jego naturalność i ogromna muzykalność. Szkoda, że pod koniec udzieliła mu się mania popisywania się, ale i tak było nieźle. Po nim interesujący był Wiktor Dyduła. I znowu, bez napinki i wiarygodnie, mimo że umiejętności jeszcze nie te. Ale kogo to obchodzi, jeśli na scenie jest prawda.
Ciekawa historia wydarzyła się w drugim odcinku. Daniel Hawes zwrócił uwagę świetnymi warunkami wokalnymi, chociaż było przy tym tak dużo bałaganu, że można było nie dostrzec jego talentu. Na szczęście jurorzy także docenili te walory, więc chłopaka jeszcze będziemy słuchać w następnym etapie, mam nadzieję że więcej niż jeden raz. I dobrze się stało, że jurorzy dali Danielowi możliwość zaprezentowanie własnej twórczości, bo to właśnie potwierdziło, że temu wokaliście warto było dać szansę.
A w ogóle to cieszę się, że producenci programu coraz częściej pokazują uczestników ze swoimi utworami. Być może w końcu dotarło do nich, że promowanie śpiewających głów nie ma sensu. Bo kiedy w tym programie zachwycamy się wykonawcami, którzy świetnie sprawdzają się w obcym repertuarze, później, kiedy jest czas na budowanie własnej tożsamości artystycznej, nagle okazuje się, że nie mają wiele do powiedzenia.