VoP’23 – znowu niespodzianki
12 najlepszych wokalistów, to moment, kiedy moglibyśmy już się spodziewać jakiegoś poziomu. Tymczasem ciągle słyszymy wykonania karaoke, a na tym etapie poprawne odśpiewanie linii melodycznej to chyba za mało. Na szczęście, chociaż nie zawsze na szczęście, było kilka niespodzianek.
W drużynie Marka Piekarczyka znowu zachwycił mnie głos Antoniego Zimnala. Ciągle uważam, że chłopak potrzebuje jeszcze czasu, żeby wiedział jakim jest człowiekiem, bo dopiero wtedy będzie mógł pokazać siebie. Życzę mu spokojnego rozwoju, poznania współczesnego, dobrego repertuaru i odszukania w tym wszystkim tego, co chciałby nam opowiedzieć. Od siebie, a nie „ustami” innego wykonawcy, którego repertuar przyszło mu wykonać.
W grupie Justyny Steczkowskiej podobał mi się jedynie Max Miszczyk. Już ostatnio pisałem o dziwnych wyborach pani jurorki, teraz mogę to jedynie powtórzyć. Ten wokalista był moim faworytem do wygrania programu, jego wczorajsze wykonanie było interesujące i dojrzałe. Jednak jego trenerka widocznie stawia na coś innego. Podobnie było w ekipie Lanberry, która pozbyła się intrygującego Damazego Wachuły.
Wczoraj karty rozdawali głosujący widzowie wybierając najsłabszy występ. Jakby chcieli zadrwić z wszystkomogących jurorów. Dlatego teraz to oni mieli niezłą zagwozdkę wybierając drugą osobę. I jedyny przypadek, w którym niespodzianki nie było, to Becky Sangolo z drużyny Tomsona i Barona. Jej występ był świetny. To jedyna reprezentantka, która pozostała w programie z kilkuosobowej grupy moich faworytów. Jednak obserwując nieprzewidywalność tego show nie zdziwię się, gdy także ona niebawem odpadnie.