VoP’24 –coś się dzieje.
Przed wczorajszym koncertem miałem spore oczekiwania, bo ciągle nie wystąpiło jeszcze kilku wykonawców, których zapamiętałem wcześniej. I się doczekałem, ale jurorzy tak sobie zrobili, że pozestawiali ich ze sobą, jakby chcieli dostarczyć nam dotykowych emocji. Na szczęście przydała się tutaj możliwość „kradzieży”, a dzięki temu zrobiło się emocjonująco. Pewnie produkcja programu była zachwycona – w końcu coś się dzieje.
Jednak na te atrakcje trzeba było poczekać, bo dosyć długo było nijako, bardzo przeciętne karaoke. Dopiero pojawienie się duetu z grupy Kuby Badacha wprowadziło powiew świeżości. Co prawda występ Izabeli Płóciennik i Julii Jadczyszyn nieco mnie rozczarował, ale i tak na tle wcześniejszych duetów był wydarzeniem. Podobnego zdania byli jurorzy, bo niezwykle rzadko zdarza się, aby wszyscy chcieli mieć „tę gorszą” w swoim zespole. I znowu okazało się, że podopieczni Kuby Badacha byli najlepiej przygotowani – podobnie było w jego drugim duecie, w którym zestawiono dwóch interesujących wokalistów. Występ Mikołaja Przybylskiego i Macieja Rumińskiego celnie skomentował jeden z jurorów: „nonszalancja kontra serce na dłoni”. Ja chyba wybrałbym nonszalancję Mikołaja, który przegrał, ale obaj wokaliści byli interesujący. Na szczęście, znowu dzięki „kradzieży”, obu chłopaków usłyszymy w następnym etapie.
Z pozostałych występów podobał mi się Yaroslaw Rogalshyi i Kacper Andrzejewski – tutaj nie było niespodzianek, bo to moi faworyci z pierwszego etapu.
Po ostatniej bitwie zrobiło mi się przykro, bo niektórzy interesujący wokaliści odpadli, tymczasem we wcześniejszych pojedynkach wygrywały osoby, których zaraz po występie nie będziemy pamiętać. I znowu muszę powtórzyć, że The Voice of Poland to program rozrywkowy, w którym poziom muzyczny występujących nie jest na pierwszym planie. Niestety.