Skip to content
21 cze / Wojtek

“Your Mother Should Know: Brad Mehldau Plays The Beatles” [RECENZJA]

Brat Mehldau ma tyle muzycznych wcieleń, że ciężko za nim nadążyć. Niedawno pisałem o pięknym, koncepcyjnym albumie „Jacob’s Ladder”, w którym artysta przy pomocy zaproszonych wykonawców namalował piękną historię. Niedawno Mehldau wydał album ze swoimi wersjami wybranych piosenek zespołu The Beatles. Album solowy, w dodatku koncertowy. Klasa!

Brad Mehladu przypomina nam, że jest głównie pianistą, a jeśli nagrywa także inną muzykę, to tylko dlatego, że nie wie co zrobić ze swoim ogromnym talentem. Przyznam, że nie wszystkie pomysły artysty mi się podobają, ale jest w jego dorobku kilka tak świetnych albumów, że te słabsze mu wybaczam. A pomysł nagrania piosenek legendarnego zespołu to świetny wybór. Tym samym Brad Mehldau przypomina nam, że piosenki grupy z Liverpoolu nie były przebojami przypadkowo  i też nieprzypadkowo są do dziś niewątpliwą klasyką. Bo tu, w wykonaniach fortepianowych możemy znowu przekonać się, że mamy do czynienia ze znakomitymi kompozycjami. Co prawda artysta potraktował je bardzo wariacyjnie, ale pomysłowo i ze smakiem. Zwłaszcza, że wybrał utwory mniej popularne, które zostały opakowane w nowe formy, np. ragtime’u albo boogie-woogie. Każdy jest zagrany inaczej, w nieco innej stylistyce, ale z bardzo przemyślaną koncepcją. Mnie najbardziej urzeka „Here, There and Ewerywher” zagrana w stylu romantycznej ballady, z pięknymi rubatami na początku, ze smakiem. Później, rozwijając dramaturgię, artysta serwuje nam tak świetną, nowoczesną harmonię, że ręce same składają się do oklasków. Bo harmonia to specjalność artysty, ale nawet te mocne uwspółcześnienia nie odbierają klimatu zarysowanego na początku.

Większość utworów została potraktowana na zasadzie standardu jazzowego: najpierw wiernie i bardzo oszczędnie zagrany temat, potem potraktowanie wariacyjne plus świetne improwizacje. I właściwie można by już na tych zachwytach skończyć, gdyby nie jedno, dosyć duże zaskoczenie, bo album zamyka „Life on Mars?”, słynny utwór Davida Bovie. Czyżby artyście zabrakło repertuaru? Owszem, to wykonanie jest ciekawe, ale już nie tak interesujące, jak pozostałe utwory. Spodziewam się, że dla znawców The Beatles ten zabieg może być lekkim zgrzytem.

9/10

Zostaw komentarz