Skip to content
13 cze / Wojtek

Zbigniew Wodecki – „Dobrze, że jesteś” [RECENZJA]

Rok po śmierci Zbigniewa Wodeckiego ukazuje się płyta, której nie zdążył skończyć. Idąc za tytułem albumu dobrze się stało, że znalazły się osoby, które uratowały ten materiał. Niestety był on tak mocno "w proszku", że wymagało wiele energii, inteligencji i żmudnej pracy, aby doprowadzić do finału. 

Cichymi bohaterami są tutaj dwie osoby. Zacząć należy od córki artysty Katarzyny Wodeckiej-Stubbs, matki chrzestnej przedsięwzięcia. To musiała być trudna praca, aby najpierw wybrać materiały nadające się do publikacji, potem zaprosić autorów tekstów, wybrać wokalistów i w końcu nagrać ten materiał. Koncepcja, aby wykorzystać fragmenty śpiewane przez Wodeckiego jako szkice  i połączyć je z nowymi wykonaniami to pomysł szatański. Nie udałby się gdyby nie producent płyty Adam Stępień, który wcześniej realizował nagrania ze Zbigniewem Wodeckim, a potem dokonał tej ciężkiej operacji na otwartym sercu. Bo dzięki tej płycie serce Zbigniewa Wodeckiego ciągle dla nas żyje.

Znamienny jest tutaj dobór śpiewających artystów. Z jednej strony musiały to być osoby, które udźwigną tę nie często spotykaną dzisiaj estetykę, bo to zpełnie inne frazowanie i budowanie emocji. Ale kto wie, czy trudniejszym nie był wymóg możlwości wokalnych. Bo przecież podkłady były już nagrane, więc nie było mowy o zmianie tonacji. Do tych warunków nadawali się więc panowie obdażeni dużą skalą, ale jednak barytony. Słyszymy więc wokalistów sprawnych technicznie, ale też tych, którzy potrafią wyśpiewać tekst:  Kubę Badacha, Sławka Uniatowskieego i Andrzeja Lamperta. Dla mnie gwizdą jest jednak Junior Robinson. Ten mało znany wokalistata mieszkający w Danii zaśpiewał świetnie. I tu znowu przekonujemy się, że jeśli polska dobra piosenka zostanie wykonana przez artystę anglojęzycznego, to od razu brzmi jak światowy przebój. Bo tak można powiedzieć o "Give it a Moment" i "Good Night Love". Te piosenki mogłyby być zaśpiewane przez jakąś pierwszoligową gwiazdę i stać się hitami.

Jeszcze większą bohaterką tej płyty jest Kayah, która wykonując 2 piosenki wznosi się na wyżyny wokalnego kunsztu. Znakomicie, dramatycznie i przejmująco artystka zaśpiewała swój tekst w "Na paluszkach". Jej drugie wykonanie to duet z Wodeckim, który zdążył tylko zaśpiewać linię melodyczną skatem. Poźniej bardzo dobry tekst napisał Jacek Cygan, a Kayah go świetnie zaśpiewała. Końcowe fragmenty, w których wokalistka śpiewa w duecie z Wodeckim te właśnie scatowane frazy (tym samym "tekstem" !) to prawdziwa maestria i koronkowa robota realizacyjna. Nie dziwię się, że ta piosenka jest singlem promującym album.

Pozostali zaproszeni wokaliści są jedynie tłem dla wspomnianych świetnych wykonań. Ale tłem godnym tego repertuaru i jego autora. Podoba mi się Kuba Badach, który zrezygnował ze swojej maniery, śpiewa nieskazitelnie dyckcyjnie i emisyjnie. Poradzila sobie Beta Przybytek zamieniając starą piosekę "Nad wszystko uśmiech twój" w jazzową balladę, czy śpiewając z Wodeckim w duecie w "Piosence pierwszego olśnienia jazzem". Trochę mi szkoda Andrzeja Lamperta, który w swojej interpretacji bardzo trudnej piosenki tak mocno skupił się na jej technicznej stronie, że gdzieś uciekła dusza tego utowru. Z kolei Sławek Uniatowski swoje wykonanie potraktował jak kopię sposobu śpiewania Wodeckiego – jego wykonanie jest tak podobne do oryginału, że mocno trzeba się wsłuchać, żeby uwierzyć, że to właśnie on.

I tak, dzięki ciężkiej kreatywnej pracy wielu osób, dzięki ich zaangażowaniu, miłości i szacunku do Zbigniewa Wodeckiego możemy delektować się albumem "Dobrze, że jesteś". Lepszego tytułu płyty nie wymyśliłby specjalista merketingu. Dobrze, że tę  tytułową piosenkę Zbigniew Wodecki zdążył nagrać w całości. Tak, dobrze, że jesteś  Zbyszku.

8/10

Zostaw komentarz