Skip to content
8 lip / Wojtek

Jon Legend – „Bigger Love” [RECENZJA]

Siódmy studyjny album artysty to potwierdzenie klasy.  Może się okazać, a pewnie dla niektórych tak już się stało wcześniej, że pseudonim artysty, na pewno początkowo prowokacyjny, teraz  jest proroczy. Bo jeśli ktoś mógł wcześniej powątpiewać, to po tym albumie nie powinien mieć wątpliwości, że John Legend to ważna postać muzyki XXI wieku. Jego dokonania są ogromne: 11 nagród Grammy, do tego Oscar i Złoty Glob to dorobek imponujący. Biorąc pod uwgę rekordzistów wszech czasów nagrody Grammy,  Legend ma szansę wejść do pierwszej "10", bo obecnie wystarczy "zaledwie" 17 statuetek, więc jeśli artysta będzie dalej pracował w takim tempie, to pewnie nawet pierwsza "5" będzie w jego zasięgu. A dla ciekawostki wspomnę, że liderem jest mało znany obecnie Georg Solti, dyrygent orkiestry z Chicago. 

"Bigger Love" to stylistycznie bardzo zróżnicowany album. Na pewno jest nowocześnie i bardzo profesjonalnie, ale trudno tu znaleźć wspólny mianownik. Sprawcą tego zamieszania jest realizacja albumu – brało w niej udział ponad 20 producentów. Każdy z nich starał się wykonać swoje zadanie najlepiej, jednak w całości można odnieść wrażenie sporej przypadkowości. Jakbyśmy byli świadkami konkursu na najbardziej zaskakującą realizację. 

Wszystkie piosenki mają szansę na popularność, bo każdy może tutaj znaleźć coś dla siebie. Na mnie największe wrażenie robi  "Action", bardzo dobra, świetnie zaśpiewana piosenka. Atrakcyjne są także duety, szczególnie ten z Jhene Aiko w piosence "U Move, I Move". W innych piosenkach artyście towarzyszą także: Garry Clark Jr., Koffee i Camper. 

Album kończy "Never Break".  Ta spokojna, delikatnie zagrana ballada,  na tle bogato zrealizowanych pozostałych piosenek bardzo się wyróżnia. To mądre i zapewne świadome zakończenie pokazuje klasę artysty. Bo jeśli myślimy o rozwoju muzyki popularnej, to niewątpliwie John Legend ma dużo do powiedzenia!

9/10

 

Zostaw komentarz