Ten bardzo popularny wśród muzyków utwór powstał jako jeden z motywów muzycznych do filmu „Harlow” z 1965 roku. Jego kompozytorem jest Neal Hefi, twórca muzyki do wielu filmów, jak choćby telewizyjnej serii o Batmanie. W 2005 roku nazwisko kompozytora dołączono do Jazz Wall of Fame.
Tytuł tego albumu nie zachęca. Pochodzący od zupełnie niepotrzebnego tutaj utworu wprowadza w błąd, że będziemy słuchać czegoś banalnego. Tymczasem dostaliśmy materiał dojrzałego, świadomego artysty, który wie co chce nam opowiedzieć, wie też jak ma brzmieć jego muzyka.
To miał być projekt nagrania 4 albumów w ciągu 12 miesięcy. Teraz, kiedy ukazuje się ostatni krążek z tego cyklu możemy jedynie odetchnąć, że tak się nie stało. Ostatecznie artyście zajęło to 5 lat, ale dzięki temu widzimy, jaki ogromny postęp zrobił przez ten czas, a przecież oprócz nagrań Jacob Collier był bardzo aktywny koncertowo, wprowadzając nową jakość występu, aktywizując słuchaczy i sprawiając, że ambitna muzyka nie musi być zarezerwowana jedynie dla wybrańców.
Jeśli przyjmiemy, że do trzech razy sztuka, to w przypadku tego albumu jest przewrotnie. Ich trzeci krążek nie zachwyca, ale poziom współpracy obu artystów wszedł na jeszcze wyższy poziom, a Piotr Rogucki zdecydowanie zawładnął wspólną przestrzenią, a przy okazji rozwinął skrzydła. Szkoda, że tylko on.
Ten album to największe zaskoczenie w tegorocznych nagrodach Grammy. Po pierwsze, że w ogóle, a po drugie to w kategorii kompletnie przypadkowej, bo umieszczenie go w szufladzie R&B to efekt, jakby o nominacjach decydowała maszyna losująca.