Po debiucie tego artysty byłem ciekaw jak się rozwinął, bo album „Pułapka na motyle” nie był za dobry, ale dawał nadzieję. Teraz, słuchając najnowszego krążka można odnieść wrażenie, że jest lepiej. Do czasu, bo kiedy dochodzimy do „DARSKIN BIAŁAS” nic, co było wcześniej, nie ma znaczenia. Takich utworów nie wolno nagrywać! Nie może być przyzwolenia na jakiekolwiek objawy rasizmu. I nie szkodzi, że te skandaliczne treści wymyślił gość artysty, bo to on, Sobel, pod tym się podpisuje. A przecież ktoś to nagrał, wydał i sprzedaje. I jeszcze ktoś tego słucha, w dodatku w necie jest już kilka raczej pozytywnych recenzji. Szkoda gadać.
0/10
Ta płyta spadła na mnie jak przysłowiowy grom z jasnego nieba. Zainteresowała od pierwszych dźwięków, bo już w utworze „Przeszłość” słyszę podobną magię, jaką stworzył Łona w swoim ostatnim albumie. Zresztą, nomen omen, ten artysta tu się też pojawia. „Nie znamy się” z jego udziałem to klimat jakby wyjęty z krążka „TAXI”, ale najciekawsze, że Łona podąża ścieżką wyznaczoną tym właśnie albumem, a Tau jest sobą. Jakby panowie podpisali pakt o nieagresji, a wiadomo, że nic tak dobrze nie robi sztuce, jak synergia talentów i kreatywności.
Ta piosenka zespołu The Beatles nie należy do tych, które wymienia się w pierwszej kolejności jako największe przeboje grupy. Utwór umieszczono na wydanym w 1966 roku albumie „Revolver”, a także dwustronnym singlu, razem z piosenką „Yellow Submarine”. Jego autorstwo przypisuje się spółce Lennon/McCartney, ale to jeden z tych rzadkich przypadków, kiedy panowie spierali się o prawa autorskie. Według wielu źródeł za twórcę „Eleanor Rigby” uważa się Paula McCartney’a.
Staram się słuchać każdego albumu tego artysty, pomimo że najczęściej narzekam. I nigdy nie jestem w stanie przewidzieć co mnie spotka, bo zawsze jest raczej prosto, ale często zabawnie. Teraz zaskoczyć miała forma – DonGURALesko poprzeplatał niczym nie wyróżniające się utwory fragmentami wywiadu, w którym poznajemy kilka ciekawostek dotyczących procesu twórczego.
O tym artyście powiedziano już chyba wszystko. Ja także, przy okazji każdego kolejnego albumu, bo to muzyk, którego twórczość kocha kilka pokoleń słuchaczy. Kiedyś Pat Metheny kojarzył się z fenomenalną, działającą na wyobraźnię muzyką z różnymi składami instrumentalnymi, swobodnie poruszał się po wielu stylistykach muzycznych. Ostatnio zwolnił, nagrywając albumy solowe na specjalnie dla niego zbudowanej gitarze barytonowej. W dwóch poprzednich grał swoje kompozycje z szuflady i kilka coverów. W „MoonDial” jest podobnie, najnowsze oryginalne kompozycje uzupełniają piękne wersje znanych utworów, jak choćby „Here, There and Everywhere” Beatlesów.