
Każdy album Snarky Puppy jest dla mnie gratką, pisałem już o wszystkich, więc teraz czas na ten ostatni, „Live at GroutUP Music Festival”. To zapis z występu podczas specyficznego festiwalu, odbywającego się corocznie od 2017 r. jako 3-dniowe święto muzyki, gdzie Snarky Puppy jako gospodarz i główna gwiazda zaprasza artystów reprezentujących podobną, odważną stylistykę. Nagrania koncertowe są dla tej kapeli sensem istnienia, wszak wiele krążków zespołu zostało nagranych z publicznością. Ale ten to coś więcej niż zwykły występ gdzieś tam.

Jego album z 2018 r. tak mnie zniechęcił, że nawet tych ostatnich nie słuchałem. Do najnowszego krążka mnie namówiono – i nie żałuję – po pierwszym słuchaniu mnie nie odrzuciło, a nawet nieco zainteresowało. Takie niespodzianki lubię, ale chyba coś tam wykrakałem, bo pisząc 4 lata temu o „Atypowym” zauważyłem, że jest nierówny – z niedojrzałym i banalnym Szpakiem sąsiadował artysta, który jednak miał coś do powiedzenia. Teraz przeważa ten drugi. Zawsze doceniam rozwój artystyczny, w takim przypadku jestem nawet skłonny zapomnieć wcześniejsze grzechy. Bo teraz Szpaku jest dużo dojrzalszy, nie błaznuje i nawet można mu uwierzyć. Oczywiście to nie są jakieś wyżyny artyzmu, ale na tle tego, co było wcześniej, można mieć nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej.

Na swój nowy album artysta kazał nam poczekać 14 lat. Ale warto było czekać, bo „Sęk You” przywraca nadzieję, że w naszym zachwaszczonym muzycznym rynku wiąż jest miejsce na szlachetność i mądrość. Mariusz Lubomski, przy pomocy stałego autora tekstów Sławomira Wolskiego, w swoim rozpoznawalnym stylu opowiada o rzeczach ważnych. Bo jednak światy równoległe w sztuce mogą istnieć – Lubomski nie wchodzi w drogę miłośnikom banalnych piosenkareczek, a ci z kolei nigdy o istnieniu takiego rodzaju piosenek się nie dowiedzą.

To dwunasty album tej bardzo doświadczonej artystki. Byliśmy ciekawi jak teraz brzmi, bo ponad 10 lat przerwy mogło sugerować, że to już koniec. Ale nie, Nnenna Freelon wraca w świetnej formie, w dodatku sama produkuje i pod swoim nazwiskiem wydaje album „Time Traveler”. Nagrania trwały ponad 2 lata – w trakcie, po 40 wspólnie spędzonych latach, zmarł mąż wokalistki, znany architekt Philip Freelon. I pewnie ten fakt także wpłynął na dramaturgię wielu wykonań, bo w każdej piosence czujemy na zmianę radość, albo nostalgię. Ale w każdej z nich czujemy się jak podczas intymnego wyznania.

Ta piosenka jest ze mną od dawna, a dokładnie od odkrycia albumu z 1981 roku „Mecca for Moderns” grupy The Manhattan Transfer. Album dla zespołu bardzo ważny, bo po raz pierwszy w jednym roku otrzymał Grammy w kategoriach pop i jazz. „A Nightingale Sang In Berkeley Sguare” wyróżniono za aranżację jazzową, a drugą statuetkę przyznano w kategorii piosenka pop za „Boy from New York City”.