Ania Rusowicz – „Przebudzenie” [RECENZJA]
Gdyby jeszcze kilka miesięcy temu ktoś mi powiedział, że Ani Rusowicz będę słuchał z przyjemnością, to wysłałbym go do psychiatry. Nigdy nie ukrywałem wyjątkowej alergii na tę artystkę, a zachwyty branży odbierałem jako swoistą zmowę. Nowa płyta Ani Rusowicz mocno zmieniła moje postrzeganie. Co prawda do zachwytu jeszcze mi daleko, ale to jednak spore zaskoczenie. A takie niespodzianki zawsze lubiłem.
"Przebudzenie" to zaledwie 4 album artystki. Pomiędzy nimi Ania Ruswoicz udzielała się tu i tam, ale to właśnie albumy pod własnym nazwiskiem są jej głównym nurtem działalności. Tempo nagrywania płyt co mniej więcej 3 lata daje czas na poszukiwanie inspiracji. I może także spokoju, bo tego albumu słucha się nieco inaczej. Słychać na niej wokalistkę dojrzałą, wewnętrznie spokojną – przejawia się to również w sposobie śpiewania: prawie całkowicie zginęła maniera wokalna, nie ma podjazdów i śróddźwięków. Tak, to zupełnie inna artystka.
Stylistycznie jest ciągle tak samo. Artystka znalazła swoje brzmienie, które jednym się podoba, innym nie bardzo. Ja reprezentuję tę drugą grupę miłośników. Ciągle nie bardzo mogę zrozumieć sens zamknięcia się w brzmieniach z lat 60 i 70, i to nie w tych światowych, a głównie charakterystycznych dla polskiego bigbitu. Siłą rzeczy podobieństwo do mamy, gwiazdy tamtych lat Ady Rusowicz jest oczywiste. I szkoda, że Ania nie próbuje połączyć retro z czymś bardziej nowoczesnym. Co prawda na "Przebudzeniu" słychać dużo wysiłków aranżacyjnych, aby było świeżo i oryginalnie (brawa dla sekcji dętej), ale dla mnie to cały czas vintage. Jedyny utwór, w którym powiało czymś innym, to zamykający album, tytułowe "Przebudzenie". Czyżby udział Pauliny Przybysz tak wpłynął na ostateczne brzmienie?
Repertuarowo jest nijako. Oczywiście każda piosenka ma prawo się podobać, ale do mnie dociera jedynie "Do lasu". Tu wszystko jest na swoim miejscu: dobry tekst z ciekawą linią melodyczną, świetne wykonanie, a jako bonus solo trąbki. Tego utworu słuchałem wielokrotnie z ogromną przyjemnością:-)
Wielu polskich recenzentów komplementuje warstwę tekstową. Więc jeszcze kilka słów na ten temat. Szukałem i jakoś nie znalazłem. Rozczarowany jestem wykorzystaniem tekstów innych autorek, które po przeczytaniu są ciekawe, ale w piosence jakoś giną. Bo przecież "Voodooo" Pauliny Przybysz, "Małżeństwo" Luziy Staniec, a zwłaszcza "Baba" Natalii Grosiak powinny być dobrymi piosenkami. Coś tu jednak nie zagrało. Za to nie rozumiem pomysłu na "Świecie mój" – to mogła być jedna z ciekawszych piosenek, ale za sprawą nienajwyższych lotów tekstu wpada do worka z repertuarem nijakim.
Na początku pisałem, że jest nieźle, a teraz cały czas narzekam? Jak to więc jest? No właśnie, bo jestem zły, że nie wykorzystano potencjału. Na szczęście jest ta jedna piosenka, która nie opuszcza mnie od miesiąca. Bo obiektywnie patrząc ten materiał jest niezły, a przede wszystkim starannie wykonany i, co wzbudza mój najwyższy podziw, nagrany na setkę. Nie jest to jednak moja bajka. Mimo wszystko cieszę się, że wpadłem na ten album, bo przy tej okazji dowiedziałem się, że ciągle jeszcze można mnie zaskoczyć. W tym przypadku miło:-)
7/10