„Bang” – Reni Jusis [RECENZJA]
Mimo wydania 6 płyt Reni Jusis jest znana głównie z przeboju „Zakręcona”. Jej wejście na naszą scenę było mocne, a każdym kolejnym albumem, już nie tak wyraźnym, artystka umacniała swoją pozycję ikony muzyki klubowej. Nawet incydentalne „skoki w bok” piosenkami poetyckimi nie wiele zmieniały – Reni Jusis zawsze będzie się kojarzyła z muzyką trochę niszową, jednak ciągle nie najgorszą. I nagle po 7 latach, po aktywności nie muzycznej, po byciu mamą-aktywistką, Reni Jusis przypomina o sobie albumem „Bang”.
Tak na dobra sprawę trudno jednoznacznie ten album ocenić. Na pierwszy rzut oka to nic więcej, jak odcinanie kuponów od tego, co artystka osiągnęła dotychczas. Trudno jest także mówić o produkowaniu przebojów – większość utworów to raczej impresje muzyczne, w których tekst jest zdecydowanie najsłabszym elementem. Pewnie dlatego ciężko tu wyróżnić jakieś nagrania, bo bardziej chyba chodzi o ogólny nastrój, bogactwo dźwięków i pewną tajemniczość. Reni najbardziej tu imponuje jako twórca niezłej muzyki i artystka poszukująca. „Zostaw wiadomość’ to przede wszystkim ciekawa konstrukcja utworu, a w „Kęsie” słyszymy muzykę umieszczoną na kilku planach muzycznych. Podobnie mógł być ciekawy „Sztorm”, jednak jakaś dziwna manieryczność pogrzebała świetny pomysł. Bardzo dobrze zapowiadała się także ciekawa koncepcja melorecytacji w utworze „Bilet wstępu” , jednak artystka chyba za bardzo uwierzyła w swój talent literacki, bo ta nieco naiwna dydaktyka nie pasuje do doświadczonej artystki. Są niestety także utwory wybitnie niedobre: „Po kolana w mule” i „Delta”. I kiedy już sie ucieszyłem, że w końcu słucham czegoś interesującego, to zdecydowanie najciekawsza piosenka „Zombie świat” została popsuta dziwną aanżacją. Być może miał być to pastisz, jednak do mnie nie przemówił.
Wielu obserwatorów zwraca uwagę na duży wkład producentów w ostateczne brzmienie płyty. Czy Reni Jusis całkowicie oddała się w ręce tych panów (Stendek – młody producent muzyki klubowej i Bunio z gdańskiego zespołu Dick4Dick) wychodząc z założenia, że po tylu latach przerwy musi być jakiś łącznik kontaktu z ówczesnym światem muzycznym? Prawdopodobnie nie, bo artystka na pewno sama wie, w jakich obszarach chce się poruszać. Jeśli jednak jej współpracownicy narzucili swoją wizję, to może oznaczać, że Reni utraciła instynkt – ta płyta nie jest ani nowoczesna, ani odkrywcza. Może w świecie electro, na tle innych produkcji, te nagrania są świetne, wolałbym jednak unikać porównań z jakimkolwiek gatunkiem – przecież muzyka jest jedna, i niezależnie od gatunku czy stylistyki może być interesująca lub nie. Oczywiście nie każdy będzie w takim samym stopniu przyswajał wszystlkie gatunki muzyczne, ja na pewno nie. Jednak od lat wyznaję zasadę,że nawet w stylistykach bardzo mi odległych potrafię spojrzeć na nią z dystansu i ocenić wyłącznie merytorycznie. Właśnie w mojej rubryce z recenzjami płyt sporo miejsca poświęcam albumom, których wysłuchałem głównie na potrzeby recenzji, i nawet mimo wysokiej oceny nie ciągnie mnie do ponownego słuchania tego materiału.
Po albumie „Bang” odnoszę wrażenie, że Reni Jusis przygotowuje się do zaistnienia w trochę innych obszarach. Być może najlepszym dla niej miejscem jest komponowanie muzyki dla teatru? Może także kinenatografia upomni się o tę zdolną artystkę? Sądzę, że to mógłby być ciekawy krok. Wszak nie każdego artystę stać na tak wyraźne brzmienie i manifestowanie swojej muzycznej, i pewnie nie tylko muzycznej, osobowości.
Moja ocena: 5/10