Skip to content
17 lut / Wojtek

Bogenziwe Mabandla – „AmaXesha” [RECENZJA]

Ten artysta spadł mi z nieba, a dokładnie z ostatniego krążka AlFa Mist. W tym pięknym albumie głównie z muzyką instrumentalną gościnnie występuje dwoje wokalistów, a jednym z nich jest nieznany szerszej publiczności południowoafrykański artysta Bongeziwe Mabandla. Wysłuchanie jego najnowszego, czwartego już albumu to czysta przyjemność.

Znakiem rozpoznawczym artysty jest śpiewanie w isiXhosa, lokalnym języku, jednym z oficjalnych w RPA i Zimbabwe. Szacuje się, że posługuje się nim nie więcej niż 20 milionów ludzi, więc rynek odbiorów muzyki artysty za duży nie jest. Jednak nie to jest chyba najważniejsze, bo nawet nie rozumiejąc ani jednego słowa można się tą muzyką zachwycić. Piosenki w tym albumie to stylistyka pieśni ludowych, głos artysty dobrze komponuje się z głosami drugiego planu, a współczesne aranżacje nie przekraczają linii magii, którą ten repertuar wytwarza. Szczególnie podoba mi się sposób opracowania piosenki „thula” z pięknie rozwijającą się dramaturgią, gdzie bogactwo aranżacyjne dozowane jest stopniowo. Inaczej atrakcyjna jest „noba bangathini” z frapującym ostinato rytmicznym w akompaniamencie, albo chyba najbardziej radiowa „libali”.

Muzyka wykonywana przez Bongeziwe Mabandla mocno przypomina to, co tworzy Richard Bona, a ten także przebijał się do pierwszego rzędu, grając najpierw u boku uznanych artystów, zanim zdecydował się na karierę solową. I wydawać by się mogło, że Mabandla może pójść podobną drogą, bo na pewno na porównywalną popularność i artystyczny szacunek zasługuje.

10/10

Zostaw komentarz