Idol w remizie
Ktoś sobie wymyślił, że w każdym odcinku Idola musi być jakiś temat przewodni. Sprawdzanie uczestników w różnych stylistykach i gatunkach muzycznych nie ma wiele wspólnego z programem artystycznym. To bardziej tor przeszkód na sprawdzenie wszechstronności, która nijak się ma do tego, czym później, po programie będą przyciągać nas artyści. I już z samego założenia wiadomo było, że odcinek taneczny jest potrzebny wyłącznie producentom, ewentualnie publiczności. Najlepiej więc byłoby, gdyby tego koncertu w ogóle nie było. Jedyny występ, który jako tako mi się podobał było wykonanie Mariusza Dyby.
Największym zaskoczeniem było odkrycie, że nawet w pozornie banalnych piosenkach jest jakaś melodia, która świadczy o poziomie i sensie utworu. Uczestnicy programu robili wszystko, aby nam pokazać, że te melodie są diabelnie trudne – wczoraj nie było ani jednego występu, który mógł zadowolić intonacyjnie. Wszystko brzmiało jak karykatura, jak tania impreza w remizie. I nie pomógł tu profesjonalny band, ani robiący wszystko co mogli tancerze. Jednym słowem żałość, albo jakby to określiły brukowce: szok i niedowierzanie. Po tych występach było mi już wszystko jedno kto odpadnie. Widzowie wydali swój werdykt no i już. Koniec zabawy. Ale na koniec jurorzy pokazali swoją klasę mówiąc otwartym tekstem: wybieram tego gorszego, bo porusza się w mojej ulubionej stylistyce. A dotychczas myślałem, że komfort takiego rozumowania mają jedynie widzowie:-)
Grunt to szczerość :p