Skip to content
12 mar / Wojtek

Jacob Collier na wyżynach – „Djesse vol. 4” [RECENZJA]

To miał być projekt nagrania 4 albumów w ciągu 12 miesięcy. Teraz, kiedy ukazuje się ostatni krążek z tego cyklu możemy jedynie odetchnąć, że tak się nie stało. Ostatecznie artyście zajęło to 5 lat, ale dzięki temu widzimy, jaki ogromny postęp zrobił przez ten czas, a przecież oprócz nagrań Jacob Collier był bardzo aktywny koncertowo, wprowadzając nową jakość występu, aktywizując słuchaczy i sprawiając, że ambitna muzyka nie musi być zarezerwowana jedynie dla wybrańców.

4 utwory znaliśmy wcześniej. Już to pokazywało, że będziemy mieli do czynienia z wydarzeniem niezwykłym. Pewnie nieprzypadkowo na single wybrano utwory zróżnicowane, jak solowy, odważny „WELLLL”, albo „Witness Me” z gośćmi z różnych bajek, jak bożyszcze nastolatek Shawn Mendes, który znakomicie współbrzmi z raperem Stormzy i wokalistą gospel Kirkiem Franklinem. I do tego jeszcze wszechobecny Collier, więc jest tłoczno, a mimo to utwór jest lekki, a każdy artysta ma tu swoje miejsce. Są też 2 duety, zwariowany „Mi Corazon” z Kolumbijczykiem Camilo i „Little Blue” z udziałem Brandi Carlile. Ta druga piosenka zaskakuje swoim spokojem i wyraźną linią melodyczną, jednak nawet w tak klasycznie skrojonym utworze Collier dodaje smaczki, które wnoszą piosenkę na dużo wyższy poziom.

Teraz, słuchając całego albumu, można odnieść wrażenie, że Jacob Collier zastosował strategię Hitchcocka (najpierw trzęsienie ziemi, a potem jeszcze ostrzej), bo to, co dostaliśmy w całości to rewelacja, a przy okazji kilka zaskoczeń. Już wspomniane single sygnalizowały, że Collier koncentruje się na wybieraniu odpowiednich gości, którzy będą w stanie wykonać szalone pomysły kompozytora, a przy okazji swoim talentem dodadzą coś, co sprawi, że utwór będzie ciekawy i autentyczny. Na 16 kompozycji na płycie zaledwie 4 wykonane są bez gości. I właśnie te solowe mocno zaskakują. Na początek „100,000 Voices”, którego słuchamy jak zagubionego utworu zespołu Queen. Zresztą potem to podobieństwo się jeszcze kilka razy pojawia, jak choćby we wspomnianym singlu „WELLLL”. I to ciekawe, że tego podobieństwa nie zauważyłem wcześniej, dopiero kontekst całego albumu spowodował, że usłyszałem go inaczej niż wcześniej.

Wracając do licznych gości – jest ich taki ogrom, do tego z kompletnie innych światów i odmiennych kultur, że wymienię tych najznamienitszych: Michael McDonald, John Mayer, John Legend, Chris Martin i Metropole Orkestr. Ciekawym pomysłem jest zaproszenie Anushki Shankar, dzięki której „A Rock Somewhere” brzmi egzotycznie i interesująco. Osobno muszę napisać o słynnej piosence „Bridge Over Troubled Water”, która mnie totalnie zaskoczyła, bo z jednej strony powściągliwy, ale solidny John Legend, ale oprócz niego koszmarna wokalistka Tori Kelly, której popisywanie się możliwościami wokalnymi jest nie do słuchania. Trochę się dziwię, że Collier na to pozwolił, ale godnym „zadośćuczynieniem” jest jego fenomenalna aranżacja. Spodziewam się, że właśnie to opracowanie znajdzie się w nominacjach do nagród za najlepszą aranżację wokalną.

Na koniec artysta przygotował kolejną niespodziankę: utwór a cappella „World O World”, który do połowy brzmi jak klasyczny utwór na chór mieszany. I pewnie niejeden zespół się nim zainteresuje, problem z tym, że w drugiej połowie kompozytor wrzuca najwyższy bieg, jest tak bogato harmonicznie i nowocześnie, że obawiam się, że niewiele chórów będzie w stanie tę kompozycję wykonać.

10/10

Zostaw komentarz