Skip to content
13 sty / Wojtek

Jazz Band Młynarski-Masecki – „Noc w wielkim mieście” RECENZJA]

Wykonywanie przedwojennego repertuaru ma w Polsce długą tradycję. Najczęściej są to jedynie próby odświeżenia starych przebojów. Projekt dwóch muzyków firmujących album „Noc w Wielkim Mieście” jest czymś znacznie więcej.

Marcin Masecki to pianista łączący granie jazzu i muzyki klasycznej.  Jego kilkukrotne nominacje do Fryderyka w kategorii jazzu, ale także paszport Polityki i Muzyczna Nagroda Programu Trzeciego „Mateusz”, to dorobek nie byle jaki. Jan Emil Młynarski też już się w naszym szołbiznesie pojawiał, jednak bez tak spektakularnych sukcesów. Połączenie tych dwóch talentów okazało się strzałem w 10.

Na płycie zebrano 9 piosenek bardzo popularnych w latach 30. ubiegłego wieku. Są tu m.in.kompozycje Henryka Warsa, Jerzego Petersburskiego, czy braci  Gold, a wspólnym mianownikiem repertuaru jest słynny wykonawca tamtych lat Adam Aston. I to właśnie jego próbuje imitować wokalista. W koncepcji wykonawczej postawiono na charakterystyczny, utrzymany w konwencji pastiszu wokal Jana Młynarskiego na tle świetnej warstwy instrumentalnej. Wszystkie utwory są stosunkowo długie, w ten sposób podkreślono użytkowy, taneczny charakter piosenek. Myliłby się jednak ktoś myśląc, że te trwające dłużej niż standardowe radiowe przeboje utwory są graniem na czas – tutaj wszystko jest po coś,  a świetna aranżacja nie pozwala na odrobinę nudy. Bo przy tej muzyce można się pobawić, ale też można się rozkoszować maestrią, w jaki sposób zostały poprowadzone poszczególne instrumenty. Zresztą tutaj też jest raczej nietypowo, bo oprócz fortepianu i perkusji wykorzystano ciekawą sekcję dętą z tubą i 4 saksofonami. Muszę przyznać, że jak na tak stosunkowo skromne instrumentarium efekt jest nadspodziewanie dobry!

Na pierwszy rzut oka płyta jakoś mocno się nie wyróżnia – po prostu sprawnie wykonane stare szlagiery. Dobór repertuaru na płytę to wybranie drogi trudniejszej, jako że zdecydowano się na piosenki mniej znane. Jednak dzięki temu płyta nabiera świeżości, bo prawie każda piosenka może zachwycić. Mnie najbardziej ujmują „Czarna kawa” i „New York Baby”. Zwłaszcza ta druga jest szczególnie urocza i na swój sposób odjechana. A to wrażenie potęguje świetne wykonanie. Gwiazdą płyty jest jednak „Nikodem”, w którym aranżacja jest iście mistrzowska – zastosowanie tutaj zabiegu zapętlenia, imitującego zacinanie się starej płyty, to prawdziwy majstersztyk. Dodać jeszcze trzeba klasę wszystkich wykonawców, bo każdy z osobna wkłada tutaj swoją cegiełkę do świetnego brzmienia. I nie mam wątpliwości, że przy tym bogactwie profesjonalizmu największym artystą jest Marcin Masecki, autor opracowania muzycznego. Ten muzyk udowadnia, że nie ma podziału na muzyków popowych, jazzowych i jeszcze innych, bo jeśli ktoś jest artystą, to swoje umiejętności podporządkowuje celowi głównemu. Brawo! Brawo! Brawo!

Muszę się przyznać, że do tej płyty podchodziłem z lekką dozą pesymizmu, bo w Polsce wykonywanie coverów nie stoi na wysokim  poziomie. I jak to dobrze, że się przemogłem, bo w ten sposób mam przyjemność obcować z płytą, która jest dla mnie wydarzeniem minionego roku. To pozycja dla każdego melomana szukającego w muzyce czegoś więcej.

 

9/10

 

Zostaw komentarz