Jemiroquai – „Automaton” [RECENZJA]
Jemiroquai nie nagrał nic przez 7 ostatnich lat. Dla miłośników tego specyficznego i bardzo charakterystycznego zespołu to stosunkowo długo. I teraz jest, nowy album „Automaton”. A czy warto było czekać? To zależy, czego się oczekuje od nowego wydawnictwa. Jeśli ktoś jest na bieżąco z muzyką i Jemiroquai jest jednym z wielu wykonawców, których się słucha, to ta płyta może rozczarować. Podejrzewam jednak, że dla stałych wyznawców tej kapeli nic złego się nie stało.
Znakiem rozpoznawczym zespołu był zawsze jego wokalista Jay Kay, głównie za sprawą wyszukanych kapeluszy. Dziś pojawia się inne, nowoczesne nakrycie głowy, mające już na okładce sygnalizować nowoczesność. I niestety to raczej jedyny sympton zmian w brzmieniu kapeli. 12 piosenek, głównie pary autorskiej Jay Kay i muzyka zespołu Matthew Johnsona, to odwoływanie się do muzyki z XX wieku. Sam Kay o inspiracjach do powstania albumu tłumaczy, że miał on być odpowiedzią na zachłyśnięcie się świata nowymi technologiami, podczas gdy zapominamy o prostych, przyjemnych rzeczach tworzących nasze życie, w tym także relacjach międzyludzkich. I takie wytłumaczenie ma sens, nie ma jednak potwierdzenia w muzyce – ot, takie dopisywanie ideologii. Wśród 12 piosenek słyszymy głównie stylistykę z minionych epok, można by nawet pomyśleć, że to nowe piosenki zespołu Earth, Wind & Fire, bo właśnie w takiej stylistyce kapela porusza się przez ponad 40 lat. A przecież czym innym jest inspirowanie się przeszłością, a czym innym utkwienie w niej.
I tak właściwie żadna piosenka nie sprostała spotkaniu się z drugą dekadą naszego wieku. Jedynie tytułowy utwór trochę się mieści w nowych trendach, ale daleko mu do tego jak się obecnie gra. Innym piosenkom nie pomogły sztuczki, jak np. wklejenie mówionego fragmentu w j. rosyjskim w piosence „Hot Property”. I nawet gdyby ktoś chciał się upierać, że ten materiał jest świeży i oryginalny, to zwrócenie uwagi na aranżacje, zwłaszcza charakterystyczne partie smyczków, nie pozostawia złudzeń, że zaproszono nas do poprzedniej epoki. Dla mnie najciekawszym utworem jest „We Can Do It”, może dlatego, że odcina się od stylistyki dominującej na płycie. Ale, umówmy się, to też nie jest żadna wielka sztuka – po prostu sprawnie wykonany popowy utwór jakich dzisiaj pełno.
Mimo narzekań nie żałuję, że tej płyty posłuchałem. To bądź co bądź interesujący materiał, zwłaszcza z punktu widzenia szerszej perspektywy. Bo przecież Jemiroquai to istotny element sceny muzycznej, więc chociażby z sentymentu i szacunku za wcześniejsze dokonania warto tę muzykę poznać.
6/10