Jordan Rakei – „Wallflower” [RECENZJA]
W końcu doczekałem się drugiej płyty artysty. I dostałem odpowiedzi na pytania, które zadawałem sobie przy pierwszym albumie.
Jordan Rakei zaledwie rok po swoim debiucie wydał drugi album. Jeśli przy pierwszym krążku każdego artysty możemy mówić o zaskoczeniu, często nadziei, to drugi powinien już być potwierdzeniem klasy. Lub jej braku. I na pewno Rakei tę klasę pokazuje. Tutaj słyszymy to, co było wyraźne na pierwszym krążku, czyli ciekawe brzemienia i dbałość o każdy detal. Jednak nadal jest to płyta dla wybrednych słuchaczy. Teraz jednak, oprócz utworów ciekawych artystycznie, tzw. ambitnych, mamy 2 piosenki, które mogą zainteresować masowego słuchacza.
Promowany długo przed premierą utwór „Nerve” taki właśnie jest. Tej piosenki mogę słuchać wielokrotnie, zachwyca mnie w niej wszystko. Jednak najważniejsze jest, że artysta już chyba dojrzał do nagrywania piosenek, które łączą jego muzyczne ambicje z medialną atrakcyjnością.
Cały materiał na płycie został jak zwykle bardzo strannie nagrany. Rozpoczynająca piosenka „Eye To Eye” sygnalizuje, że nie będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Oczywiście, że jest bardzo interesująco i na pewno przyjemnie, ale dla słuchacza trochę bardziej wymagającego. Bo przecież nie każdy musi lubić rozbudowane, koncepcyjne aranżacje, w którch charakterystyczne są nałożone na siebie głosy w ciekawych harmoniach. Podobnie jest w przypadku piosenki „Sorceress”. Te dwa utwory zwracają uwagę ciekawą, trochę dziwną konstrukcją, a takie eksperymenty jednak utrudniają odbiór.
Na tej płycie Rakei zastosował dużo szerszą paletę brzmieniową, co może być znakiem dojrzewania i wzrostu świadomości, że czasami warto postawić na współpracę, zamiast wszystko robić samemu. I tak możemy usłyszeć ciekawą wersję piosenki sprzed kilku lat „Clues Blues” . W nowym wykonaniu dodano instrumenty dęte, a całość poddano lekkiemu liftingowi, co zdecydowanie poprawiło piosence atrakcyjność. Podobnie jest z tytułową „Wallflower”, zaskakująco umieszczoną na końcu albumu, w którym artyście towarzyszy Kaya Thomas-Dyke. Z kolei w piosence „Goodbyes” zastosowano bardzo ładnie brzmiącą sekcję smyczkową, co utworowi dodaje dodatkowego uroku. Ta piosenka to mój drugi kandydat na przebój.
Po wielokrotnym wysłuchaniu albumu nadal nie umiem sobie odpowiedzieć na pytanie, czy Jordan Rakei to artysta światowego formatu, czy tylko ciekawy wykonawca wpadający do nas na chwilę. Obserwując jednak progres jaki odbył się pomiędzy dwiema płytami można mieć nadzieję, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Dla mnie jest to bardzo interesujący muzyk, który niezależnie od tego, czy pokochają go miliony, będzie w pierwszym rzędzie moich ulubionych artystów.
10/10