Skip to content
26 lip / Wojtek

Kasia Kowalska – „Aya” [RECENZJA]

Kasia Kowalska zawsze była dla mnie przykładem, że coś niemożliwego jest jednak wykonalne. To chyba jedyna polska wokalistka, która śpiewa dźwiękiem mocno osadzonym w gardle. Ten absolutnie niepoprawny sposób śpiewania często jest spotykany na scenach drugiej kategorii, zwłaszcza w disco-polo. To, że Kowalska śpiewała tak na początku mogło świadczyć o szybkiej karierze, jednak nie sądziłem, że w ten sposób można śpiewać cały czas. Co prawda słychać, że wokalistka  nad głosem pracowała, bo są momenty, w których wszystko brzmi bardzo dobrze, jednak okzauje się, że ten pierwotny sposób śpiewania jest w niej tak mocno zakorzeniony, że chyba nie ma sensu z nim walczyć. W ten sposób Kowalska "wypracowała" sobie bardzo charakterystyczne brzmienie.

"Aya" jest albumem interesującym. Przede wszystkim zaskakują same kompozycje i sposób ich realizacji. I to zapewne główna zasługa Adama Abramka odpowiedzialnego za realizację albumu. To doświadczony muzyk, wcześniej zaangażowany w sukcesy fonograficzne najpierw Bajmu, później samej Beaty Kozidrak. I te korzenie estetyczne słychać, bo ciągle kręcimy się w klimatach sprzed co najmniej kilkunastu lat. Mimo to nie można narzekać, jest to całkiem przyzwoity poziom koncepcyjny i realizacyjny. Na tym tle trochę egzotycznie brzmi wokalistka, która rzuca się w te głębokie wody, czasami stanowczo za głębokie. I w kontekście możliwości wokalnych Kowalskiej to popisywanie się głosem brzmi dziwnie, a na pewno nieszczerze. 

I jeśli już pogodziłem się ze śpiewaniem gardłem, to na pewno nie mogę nie zauważyć maniery nieczystego wykonywania interwałów. Ten sposób podjeżdżania pod dźwięki (np. zamiast skoku interwałowego słyszymy, że ten górny poprzedzony jest kilkoma śróddźwiękami, coś w rodaju glissanda) stał się dziś tak powszechny, że znacznie łatwiej jest wymienić wokalistów, którzy śpiewają poprawnie. Przykładem tej dziwnej maniery są piosenki "Tej miłości trzeba nam" i "Czas się kurczy", w których od tych dziwolągów aż się roi. 

Banałem trąci piosenka "Dla taty", która mimo swojego podniosłego charakteru, wspominaniu niedawno zmarłego ojca wokalistki, dzięki wyświechtanym zwrotom nie robi na mnie spodziewanego wrażenia. A zdania w stylu: "Czy mnie słyszysz, daj mi znak" wolę zostawić bez komentarza.

Podoba mi się "Czas się kurczy", w której niezła kompozycja i świetna partia basu bronią się przed ścieżką wokalną. Z kolei w "Czerń i biel" Kowalska śpiewa tak, jakby był to jej pierwszy w życiu utwór, brakuje tu finezji i solidnej koncepcji wykonawczej. I na tym tle bogata oprawa muzyczna jest typowym przerostem formy nad treścią. Podobnie jest z niezłymi piosenkami "Przebaczenia akt" i rasową rock&rollową "Krew ścinanych drzew".

Kiedy czytam, że ta płyta będzie liczyła się w podsumowaniach roku, mam wrażenie, że świat się kończy. Dla mnie to płyta jakich wiele – ani wybitna, ani beznadzieja. Czas przejść nad nią do porządku dziennego.

6/10

 

 

 

Zostaw komentarz