Kto tu miał znokautować?
The Voice of Poland wchodzi na kolejną gałąż swojego show. „Nokaut” to, teoretycznie, ostatni moment gdzie może się zdarzyć usłyszenie przypadkowych wokalistów. Od następnego odcinka, czyli koncertów na żywo, wszystko powinno być na najwyższym poziomie. Sądząc po rywalizacji nokautowej tak raczej nie będzie. Nie powinno mnie to dziwić, bo od początku widać, że ta edycja stoi na stosunkowo niskim poziomie. Na szczęście wczoraj nie było aż tak źle jak się spodziewałem -kilku uczestników mnie zaskoczyło, kilku jedynie potwierdziło, że na tym etepie znalazło się przypadkiem.
Na pierwszy ogień poszli podopieczni Andrzeja Piasecznego. I już tu było ciekawie. W pierwszej rywalizującej ze sobą trójce zasłużenie wygrał Piotr Tłustochowicz. Jego wykonanie było b. dobre. Szkoda, że świetny początek, zaśpiewany oktawę niżej, potem nie w pełni został wykorzystany. Jednak było wystarczająco dobrze i aż się dziwię, że ten wokalista w ogóle na tym etapie musiał potwierdzać swoją klasę. Przecież widzę go w finale 😉 W drugiej trójce doszło do niespodzianki, bo najlepszy moim zdaniem Hubert Szczęsny nie znalazł uznania u swojego opiekuna. To dziwne, zwłaszcza że u wszystkich w tej drużynie występach pań mieliśmy do czynienia z falsyfikatami. Już wyjaśniam: w polskich talent showach roi się od wykonawców nie śpiewających swoją naturalną barwą, czyli wcielających się w nie swoją rolę. Wczoraj to było szczególnie męczące. To ciekawe, że u panów to zjawisko występuje znacznie rzadziej.
W drużynie Tomsona i Barona niespodzianek nie było. Wygrali ci, którzy powinni – Marta Moszczyńska i Patryk Glinka. Fajnie, że się rozwijają, bo wcześniej mnie nie zachwycali. Tym razem oboje bardzo przekonująco zaśpiewali polskie piosenki. Podobał mi się także Łukasz Muszyński, który popisał się ponadprzeciętną muzykalnością. Takie wykonanie, mimo pewnych niedostatków technicznych, to już coś więcj niż zwykła wokalistyka. Patryk po prostu bawił sie muzyką, a na to mogą sobie pozwolić jedynie wytrawni muzycy.
W drużynie Edyty Górniak zaczęło się grzecznie. Najpierw wygrał Daniel Cebula-Orynicz, wokalista robiący z odcinka na odcinek spore postępy, pokazując solidną wokalistykę. Za to w drugiej trójce doszło do sporego nieporozumienia – odpadła Aleksandra Turoń. Jej wykonanie trudnej piosenki Steviego Wondera było najlepszym wykonaniem wieczoru, co zauważyli także pozostali jurorzy. Niestety, pani Górniak ma swoje kryteria oceny. Może nie podobała jej się lekka brawura wokalistki (niepotrzebna improwizacja), a może nie lubi tej estetyki muzycznej? Ironia losu jednak zrobiła swoje – kontrowersyjna decyzja jurorki rozgrzała interenet do czerwoności. To może oznaczać tylko jedno: takiej reklamy Ola nie dostałaby przechodząc do następnego etapu. Teraz trzeba tylko wskoczyć na tę falę i z niej skorzystać.Przecież nie od dziś wiadomo, że SZOŁBIZES kocha skandale 😈
Najwięcej ciekawych wykonań było w grupie Marii Sadowskiej. Tutaj podobało mi się aż czworo wokalistów, a wygrali ci, którzy wygrać powinni: Sabina Nycek i Patryk Skoczyński. Bałem się, że akurat przy tak wysokim poziomie moźe być różnie. Największą niespodziankę sprawił Patryk, który wykazał się ciekawą wrażliwością i muzykalnością. Takie zaskoczenia lubię, bo wcześniej na tego chłopaka nie postawiłbym 5 groszy. Brawo 😆
I na zakończenie. Jeśli ktoś miał w tym odcinku znokautować, to zrobili to raczej jurorzy, którzy swoje decyzje prawdopodobnie opierali na czymś, czego wczoraj widzieć nie mogliśmy. Może w ten sosób chcieli utrzeć nosa niegrzecznym uczestnikom? Już samo wybieranie wokalistów, którzy bezpośrednio przeszli do następnego etapu, było lekko naciągane. Nie ma co się jednak przejmować, bo już za tydzień wszystko się samo zweryfikuje. Szkoda tylko, że takie zabawy odbywają sie kosztem zdolnych wokalistów, którzy mogliby jeszcze coś ciekawego zaprezentować. Ale…ich już niestety w tym programie nie zobaczymy 😥