Skip to content
11 lip / Wojtek

Małach – „Bartek” [RECENZJA]

Ciekawe, co bardziej zmieniło Małacha – zostanie ojcem, czy zmiana wytwórni? Pewnie jedno i drugie, aczkolwiek wydaje mi się, że podpisanie kontraktu z Sony, czyli wytwórnią, która raczej ryzykować nie lubi, wymusiło na artyście wzniesienie się na dużo wyższy poziom. Porównując "Bartka" z poprzednimi albumami można się nawet zdziwić, że to ten sam artysta. Teraz jest dużo dojrzalej – muzycznie, tekstowo i koncepcyjnie. Może właśnie świat widziany z "Perspektywy ojca" (tytuł jednego z utworów) wygląda inaczej?

Małach porzucił swój uliczny, łobuzerski wizerunek, głównie dzięki dobrym wyborom. Bo od zawsze wiadomo, że prawdziwego artystę można poznać po umiejętności doboru współpracowników. A właśnie oni, producenci i goście użyczający głosu są tutaj  bohaterami. Dla mnie wręcz sensacją jest  praca realizatorów, bardzo licznych zresztą. Nobilitacją dla każdego artysty jest współpraca z Magierą, bodaj  najlepszym obecnie realizatorem tego gatunku, ale swój talent dołożyli także: 2Check, M. Grzywacz, Szwed SWD, Zbylu i PSR. Taka ilość realizatorów mogła być ryzykowna. Na szczęście Małachowi udało się nad tym zapanować – w całości jest stylowo i raczej spójnie. Szkoda, że kilka utworów z końca albumu mocno się kłóci z całą resztą. Za to rozpoczyna się nieźle – "Bartek", "Detoks", "Idę", "Sens" to utwory idealne do radia i na koncerty plenerowe dla różnorodnych słuchaczy. Można się zastanawiać, czy to jeszcze rap, ale po co? Najważniejsze, że muzycznie jest bardzo interesująco, tekstowe raczej nie, bo fragmenty o alkoholowo-rozrywkowej przeszłości artysty brzmią jak przechwałki nastolatka. Na szczęście muzyka zrobiła tu świetną robotę. 

Są tu też perełki. Najpierw jest "Wrr" z udanym udziałem Ero. Ten śmiały utwór, dzięki swojej autentyczności i rasowemu charakterowi ("wkurwiam się"), nie razi nawet tak starego słuchacza jak ja. A zaraz za chwilę słyszymy "Nie Siadam" ze świetnym wokalem Michała Grzywacza i jak zwykle dobrą realizacją Magiery. Te dwa utwory to mniej więcej środek albumu. Potem jest już niestety nieco gorzej.

Na "Bartku" słyszymy wielu gości, podejrzewam, że momentami w studiu mogło być tłoczno. Najczęściej udział zaproszonych artystów jest niezbyt trafiony z wyjątkiem dwóch wspomnianych przed chwilą. O dwóch "gościnkach" muszę wspomnieć. W "Tytanach pracy" Paluch pomaga, aby utwór zbliżał się do sztuki dla mas – i to nie jest komplement. Z kolei w "Wielkich rzeczach" Kękę i Grizzlee ciągną utwór w dół z ogromną siłą. Może więc nie jest tak, że gościnny udział to oznaka wizji artystycznej, a raczej strzelanie ślepakami?

Ten album to chyba najlepsze, co Małach zrobił do tej pory. Bo nawet jeśli są jakieś wpadki, to mieszczą się one w granicach błędu. Co prawda słuchając tego albumu nie zbliżamy się do poziomu upojenia, ale na szczęście daleko też do stanu boleści. Więc może niepotrzebnie tak się bałem?

8/10

Zostaw komentarz