Skip to content
27 sie / Wojtek

Martyna Jakubowicz – „Zwykły Włóczęga” [RECENZJA]

Martyna Jakubowicz jest na naszej scenie wystarczająco długo, żeby na niej czuć się komfortowo. Jednak niestety ten czas nie idzie w parze z jakością. Wszystkie wcześniejsze dokonania artystki plasują ją w obszarach niszowych, nie mam jednak wątliwości, że może mieć sporą grupę fanów. Ubiegłoroczna nagroda Fryderyka potwierdziała jej dokonania, bo płyta "Zwykła piosenka" udana nie była. Nie ma jednak co gadać – ta nagroda artystce się należała, co prawda bardziej za całokształt. I może to wyróżnienie ośmieliło wokalistkę do ponownego zmierzenia się z twórczością Boba Dylana. Pierwszą płytę "Tylko Dylan" z piosenkami tej ikony muzyki XX wieku Jakubowicz nagrała w 2005 roku i znalazły się na niej najbardziej znane utwory.

Na płycie "Zwykły włóczęga" może dziwić dobór repertuaru, bo znajdują się na niej piosenki nie tak popularne, męskie, a głównie bardzo amerykańskie. Ten ostatni element Martyna Jakubowicz potraktowała dosłownie, proponując muzyczny klimat amerykańskiej muzyki folkowej, momentami mocno nacechowanej stylistyką country. Już ta koncepcja jest zaskakująca, bo wpisując się w klimaty nam kompletnie obce próbuje się zrobić coś lekko inaczej. Ale…."inaczej" nie zawsze znaczy lepiej. 

Piosenki Dylana są dziś dla wielu artystów biblią. Zresztą nagrodzenie go literackim Noblem nie pozostawia złudzeń, że to autor wyjątkowy. Bo właśnie teksty są najsilniejszą stroną jego repertuaru. Te piosenki nabierają większego sensu z muzyką, bardzo oszczędną i w wersji instrumentalnej raczej nie powalającą – jednak w całości słyszymy perełki. I te proste piosenki są tak mocno związane z jej autorem i zarazem wykonawcą, że jeśli pozbawi je się magii, to mogą być wręcz prostackie. Niestety Maryna Jakubowicz zgubiła to, co w tych utworach jest najważniejsze – tu nie ma tajemnicy i lekkości. A przekłady tekstów pozostawiają spory niedosyt.

Jakubowicz potraktowała piosenki po swojemu, wykonując je z charakterystyczną manierą, z podjeżdżaniem pod dźwięki, z nie do końca przemyślaną frazą. W efekcie często miałem wrażenie, że słucham typowych piosenek ogniskowych. Bo takie kwiatki jak: "bła-agam", "po-oszedł", "je-eden" na scenie profesjonalnej nie mają prawa się pojawić. Także swoim głosem, manierycznym i osadzony  w gardle, artystka ciągnie te piękne utwory w dół. 

Być może z uwagi na fakt, że artystka śpiewa piosenki mało znane, ośmieliła się na spore odstępstwa od oryginałów. Bo wykonując utwory nagrane pierwotnie w skromny, niemalże domowy sposób i dodając im śmielszą oprawę instrumentalną artystka weszła do zupełnie innego świata. W "Do Ramony", piosence zdecydowanie męskiej Jakubowicz zgubiła wszystko: charakter, dramaturgię i sens utworu. A już w ogóle nie rozumiem zabawy, na jaką artystka pozwoliła sobie w "Śliczny, Gładki" ("Handy Dandy"), bo to zupełnie inna piosenka, nawet z nieco inną linią melodyczną. A kiedy pod koniec płyty wydawało się, że już nic gorszego nie może nas spotkać, wokalistka atakuje nas słowem mówionym, coś w stylu słowa wiążącego, laurki. Poczułem się jak na akademii szkolnej:-(

Wychodzę z założenia, że jeśli czegoś nie da się zrobić dobrze, to lepiej tego nie robić wcale. Martyna Jakubowicz mocno Dylana pokiereszowała. Jak to dobrze, że autor tego nie uslyszy, bo być może mógłby nie przeżyć. Ale….spodziewam się, że Dylan zdążył się już przyzwyczaić, że jego piosenki wykonywane są przez setki artystów i w większości przypadków te próby nie powinny mieć miejsca. 

 

2/10

Zostaw komentarz