Skip to content
10 gru / Wojtek

Mary Komasa – „Disarm” [RECENZJA]

Nazwisko zobowiązuje

Mary Komasa, a tak naprawdę Maria Komasa, to siostra Jana Komasy, bardzo popularnego ostatnio reżysera ("Sala samobójców", "Miasto 44", "Boże ciało") i żona Antoniego Łazarkiewicza, syna reżyserów Magdaleny i Piotra Łazarkiewiczów. Otaczając się takimi ludźmi nie da się chyba uniknąć bycia artystą, albo  przynajmniej osobą na artystę aspirującą. Mary jest niewątpliwie świadomą, dojrzałą artystką wiedzącą o co w tym wszystkim chodzi.

"Disarm", czyli dowód na posiadanie talentu.

To drugi album artystki, czyli ten, którym powinno się potwierdzić, czy sceniczne zaistnienie było jednorazowym skokiem, czy zapowiedzią solidnej kariery. Jej debiut sprzed 4 lat spotkał się z dobrym przyjęciem i nominacją do Fryderyka. Czekanie tak długo na kolejny album miało sens – już po pierwszym przesłuchaniu wiemy, że taki materiał wymagał skupienia, bo tu nic nie dzieje się przypadkiem. 

Muzyka filmowa?

Momentami ta płyta brzmi jak fragmenty ścieżki dźwiękowej do filmu. Zresztą artystka na swoim koncie ma już muzykę do kilku produkcji, a w jedym z wywiadów mówi wprost, że jej marzeniem jest zrobienie muzyki do "Miasteczka Twin Peaks". Na "Disarm" klimaty klubowe przenikają się z utworami z głębią muzyczną. Właśnie te piosenki, nagrane z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej, świadczą o dużej wyobraźni artystki. Takie utwory jak: "Now Silence", "Be a Boy", a przede wszystkim "Chronic Love Game" i tytułowy "Disarm" to klasa! W Polsce takie utwory nagrywa się nieczęsto.

Piosenka autorska?

W tym spójnym materiale wszystkie piosenki są po coś. Ich stylistyka zmienia się i na pewno nie da się jej łatwo zdefiniować. I bardzo dobrze! Bo jeśli się wsłuchamy, to odkryjemy, że tutaj także teksty są "na poważnie". I trudno teraz zdecydować, czy większe wrażenie robi na nas znakomita muzyka, czy zaangażowane, mądre teksty. Bo klasa artysty to spójność wszystkich elementów, łącznie z przenikliwą interpretacją wokalną. I nawet nie zauważamy, że Mary Komasa nie dysponuje powalającymi warunkami wokalnymi. Bo tutaj chodzi o coś więcej. A do tego świetna realizacja duetu God Colony, brytyjskich producentów głównie kojarzonych z hip-hopem. 

Ale dlaczego po angielsku?

Za każdym razem, kiedy polski artysta nagrywa w języku obcym, zastanawiam się po co? Bo najczęściej jest to ukrywanie się. I jeśli ktoś śpiewa po angielsku, to siłą rzeczy nie słuchamy go jak rodzimego artysty, więc porównanie z całym muzycznym światem najczęściej nie jest miłe. Mary Komasa ma na to swoje wytłumaczenie. Po pierwsze – mieszka w Berlinie, więc tworzenie po angielsku jest naturalne. Po drugie – tematyka poruszona w piosenkach jest tak delikatna, że w wersji polskojęzycznej moglibyśmy tego nie przełknąć. Zresztą tytuł albumu brzmi dla nas jakoś tajemniczo. No bo jak to przetłumaczyć? Odbezpieczenie?

Zamiast się zastanawiać warto zobaczyć, co sama artystka mówi o treści płyty w wywiadzie dla PAP z 23.10. 2019 roku:

"Disarm" to odpowiedź na to, co się dzieje na świecie, po tym, jak Trump wygrał wybory, po wyborach w Polsce, po tym, jak zaczęto zamykać granice dla uchodźców. Zaczęłam się zastanawiać, w jaki sposób opowiedzieć o tym, czy zasłyniemy jako pokolenie, które będzie chciało tylko przeczekać, nienauczone, by walczyć o swoje, bo tak było nam wygodnie? Czy przejdziemy do historii jako ci, którzy zawalczyli o własną wolność, o hasła, o które nigdy w życiu nie sądziłam, że będę musiała walczyć? Jesteśmy buntownikami bez powodu i bardzo długo wychowywałam się w przeświadczeniu, że niekoniecznie trzeba iść na wybory. Może ktoś za nas zdecyduje, dorosłość nas nie dotyczy. Zastanawiałam się, gdzie jest granica, która zdecyduje, że powinniśmy wziąć za siebie i za innych odpowiedzialność?

Cieszę się, że dotarłem do tej płyty, bo to mój pierwszy kontakt z tą artystką. Miało być raz, z ciekawości. A jak wyszło? Od pierwszego zainteresowania przez coraz silniejsze uzależnienie i zachwyt. Tak, to jedna z lepszych płyt tego roku.

8/10

 

Zostaw komentarz