Skip to content
18 gru / Wojtek

Norah Jones – „Day Breaks” RECENZJA]

Nie ukrywam, że do tej wokalistki zawsze miałem stosunek letni. Do jej pierwszego, entuzjastycznie przyjętego albumu podchodziłem kilka razy. I nie mogłem się przekonać. W międzyczasie artystka umocniła swoją pozycję, stając się ważną częścią światowej sceny. Czy od debiutu coś się zmieniło? Postanowiłem się o tym przekonać na podstawie jej ostatniego albumu. I co? I chyba niewiele się zmieniło, bo nadal nie jestem w stanie podzielać entuzjazmu większości recenzentów. Dla mnie ten album jest po prostu nudny.

Konwencja albumu opiera się na prostym pomyśle zagrania większości piosenek ze skromnym instrumentarium. I to ma jakiś sens, ale….Wszystkie utwory utrzymane są w podobnym, spokojnym klimacie. Jednak spokojny nie zawsze oznacza nudny, tutaj potrzeba po prostu więcej maestrii, aby z ballady zrobić coś, co zachęci nas do słuchania dłużej niż kilka minut. Niestety artystce to się nie udało, bo gdyby nie rzetelność i chęć dokładnego poznania całego albumu, to nie zmuszałbym się do obcowania z tą muzyką dłużej. Utwory są nagrane banalnie, bardziej sprawiają wrażenie przypadkowego wyjścia na scenę kilku muzyków, którzy nagle chcą sobie pomuzykować. W żadnym z nagrań nie słyszę przekonującej koncepcji, a jedynym kluczem wykonawczym była chęć zagrania miło i sprawnie. 2 piosenki, w których jest więcej muzyki w tle ( „One I Had” i And Then Was You”) pozostawiają niedosyt, bo nie dość, że tych ciekawszych miejsc jest tak mało, to jeszcze ilość towarzyszących dźwięków jest bardzo skromna, takie rozwiązanie na pół gwizdka.

Mam wrażenie, że artystce brakowało repertuaru, bo oprócz swoich kompozycji, dla mnie nieszczególnie interesujących, do albumu włączono 3 covery. Zawsze podziwiam uznanych artystów, którzy zabierają się za obcy repertuar. Jeśli wynika to z chęci pokazania swojej osobowości i nowych wizji artystycznych, to dobrze. Gorzej jednak, kiedy znane piosenki traktuje się jako przysłowiową „zapchaj dziurę”. Na płycie „Day Breaks” covery niczym szczególnym się nie wyróżniają, a właściwie tak, bo gdybym miał wybrać 2 najgorsze utwory  to są to właśnie one („Peace” i „”Fleurette Africaine”). Brak wyraźnej wizji na nowe odczytanie tych piosenek miało chyba przykryć podejście, aby zagrać je lekko jazzowo. Niestety, w obu nagraniach partia saksofonu jest tak irytująca, ze nie da się tego spokojnie słuchać. Z tych trzech „pożyczonych” jedynie jestem w stanie zaakceptować piosenkę Nila Younga „Don’t Be Denied”. Jednak nawet ta nie wnosi w wykonaniu Norah Jones nic nowego.

Na pewno ciekawsze i bardziej atrakcyjne są piosenki autorskie, zwłaszcza „Tragedy” i „Filipside”. I być może staną sie one przebojami, bo są w klimacie wcześniejszych hitów artystki. Mnie jednak nie przekonują ani te piosenki, ani cała płyta.

Moja ocena:

6/10

Zostaw komentarz