O coverach (prawie) wszystko – „Sway”
Dzisiaj przed nami wielki przebój sprzed lat. Przy tej okazji spostrzeżenie – w naszym cyklu pojawiają się piosenki różnych stylistyk i muzycznych epok, jednak najczęściej są to utwory ponad pięćdziesięcioletnie, czyli takie, które mocno zakorzeniły się w naszej świadomości. Te piosenki, pod kątem nowych wykonań, łączy bardzo duża liczba nowych wersji. Nieczęsto towarzyszą im odkrycia, że piosenkę można wykonać zupełnie inaczej, na nowo.
„Sway” pokazał całemu światu Dean Martin w 1954 roku. Prawdopodobnie nie byłoby w tym nic niezwykłego, wszak to dobra piosenka, gdyby nie fakt, że mamy tu do czynienia z utworem meksykańskim „¿Quién será?”. W momencie, gdy dla siebie odkrywał go Martin, był to utwór instrumentalny; nieco później, pod wpływem sukcesu amerykańskiego, piosenka zaczęła także funkcjonować w wersji hiszpańskojęzycznej. To kolejny przykład na „kolonizację” muzyki przez Amerykanów.
Niezliczona liczba nowych wykonań to głównie ogrzewanie się blaskiem oryginału. Większości wykonawców wydaje się, że wystarczy ją jako tako zaśpiewać, a publiczność i tak oszaleje. W ten sposób doszło do nagarnia setek wersji miałkich, zahaczających o klimaty biesiadne. Dzisiaj więc skupimy się na artystach, którzy dzięki swojej kreatywności i odwadze stworzyli coś ciekawego. Na pierwszy ogień idzie Jennifer Lopez. Wokalnie nie jest to nagranie wyróżniające się, jednak tu najwięcej dzieje się w sferze koncepcji wykonawczej. Ciekawy i momentami wcale nie tak oczywisty akompaniament oraz temperament artystki spowodowały, że tego nagrania słucha się z przyjemnością.
Zostając w kręgu wielkiej sceny komercyjnej, nie sposób nie wspomnieć o Michaelu Buble. Właściwie każde jego nagranie znanej piosenki staje się od razu wydarzeniem. Dzięki temu wokaliście ogromna rzesza fanów po raz pierwszy usłyszała wiele światowych hitów sprzed lat. Tym razem artysta robi to, co do niego należy – porządna, uczciwa produkcja „Sway” jest zaśpiewana lekko, momentami zmysłowo, porywająco.
Piosenka doczekała się rekordowej ilości wykonań w przeróżnych językach. I tym spostrzeżeniem, jedynie dla porządku, można zakończyć – te wersje są po prostu koszmarne. Ale jak zwykle bywają wyjątki. Jest nim świetne wykonanie Bjork.
Mohsen Namjoo, irański muzyk, na jednym ze swoich albumów umieścił własną wersję „Sway”. Jego koncepcja bardzo różni się od innych, głównie z uwagi na fakt, że artysta zdecydował się jedynie na fragment utworu oryginalnego. W efekcie otrzymujemy wersję dziwną, ale bardzo frapującą, bardziej wariację niż typowy cover,
W sporej przestrzeni muzyki instrumentalnej jeszcze łatwiej o banał. Większość wykonań, siląc się na oryginalność, wpada w pułapkę pomysłu już wykorzystanego lub zmierza w stronę niebezpiecznej muzyki tanecznej, często zahaczając o kicz. Clare Fisher, poruszając się w obszarach muzyki użytkowej, zademonstrował wiele stylistycznych smaczków. Wykorzystana tutaj harmonia jest inteligentna i stylowa, a całość nosi znamiona wysokiego artyzmu.
Dla przeciwwagi posłuchajmy nagrania spokojnego, kameralnego. Peter Cincotti świetnie odtworzył atmosferę małego klubu jazzowego. Siła tej wersji to przede wszystkim koncepcja wolnego wykonania, cała reszta jest jedynie świetną konsekwencją: ciekawa, raczej oszczędna partia wokalna na tle szlachetnego akompaniamentu.
Najlepszym zwieńczeniem naszych poszukiwań będzie połączenie pierwotnego latynoskiego klimatu z komercyjnym podejściem amerykańskim. Spotkanie kubańskiego aranżera Pereza Prado z amerykańską wokalistką połowy XX wieku mogło się zakończyć świetnym nagraniem. I tak też się stało, nawet pozwolono sobie na połączenie dwóch wersji językowych. I to chyba będzie najlepsze zakończenie naszego spotkania z piosenką „Sway”.