Skip to content
4 mar / Wojtek

O.S.T.R. – „W drodze po szczęście” [RECENZJA]

Ostry wydaje 15. album. No, no, niezły dorobek. Patrząc na tę bogatą kolekcję płyt, ale też wielu zaszczytów, z Fryderykami i Yachami, można by pomyśleć, że mamy do czynienia z ikoną polskiej sceny hip-hopowej. I pewnie dla wielu jego fanów tak właśnie jest. Niestety album "W drodze po szczęście" bardzo mocno stara nam sie pokazać, że jest jednak inaczej:-(

Przed oficjalną premierą album już uchodził za sensację. Próbowano jeszcze dorabiać ideologię, że to ostatnia czesć tryptyku, czyli kontynuacja największego komercyjnego albumu artysty "Życie po śmierci". Z ciekawością więc zabrałem się do delektowania sie tym dziełem. Już od pierwszego utworu przecierałem uszy ze zdziwienia, ale dałem sobie szansę – wysłuchałem do końca, a potem jeszcze kilka razy. Myślałem, że najprawdopodobniej coś mi umknęło, że są tam jakieś smaczki, do których trzeba się dokopać. Niestety, nic specjalnego nie znalazłem. Być może jestem mało spostrzegawczy, ale kolejnego wysłuchania tego albumu zdecydowanie odmawiam! 

Co mi się tutaj nie podoba? Hm….Może łatwiej byłoby zacząć od pozytywów. Szukam więc na siłę i trochę ciężko mi znaleźć. Na pewno O.S.T.R. jest tekściarzem, któremu udaje się napisać chwytlwie frazy. W całości jednak teksty większości utworów trącą banałem. Takie kawałki jak "W drodze po szczęście" raczej nie powinny się wydarzyć doświadczonemu artyście. A już na pewno nie powinien on sobie pozwalać na kaleczenie języka polskiego poprzez nieprawidłową akcentację. Oczywiście czasami stosuje się transakcentacje jako świadomy zabieg artystyczny, tutaj jednka obawiam się, że te wpadki to raczej niedbałość. Przytoczę tylko kilka przykładów:

"nad głowami powietrze"

"nie muszę zaglądać pod bluzkę"

"nie wierzę co widzę"

"nie miałem oporu"

Podkłady muzyczne, podobnie jak na kilku poprzednich albumach opracowali panowie z holenderskiej spółki producenckiej Killing Skills. I muzyka jest tu chyba największą porażką. Słuchając kolejnych piosenek miałem wrażenie, jakby tło muzyczne powstawało zupełnie niezależnie, wręcz w innym czasie i w innych okolicznościach, a później O.S.T.R. przypadkowo znalazł te produkcje i nagrał na ich tle swoje teksty. Ta muzyka, kojarząca mi się z klasyczną rozrywką, w połączeniu z raczej poważnymi tekstami jest w dużym konflikcie. Nie mówiąc o tym, że jest wtórna, wręcz plastikowa. A już kompletnie nie mogę pojąć zamysłu stosowania w podkładach samplowanych fraz tekstowych, w dodatku po angielsku. Zawsze wydawało mi się, że zaangażowany rap i hip-hop, to przede wszystkim dobry tekst. W tym przypadku prawdopodobnie taki też był zamysł, bo kilka razy artysta próbuje uderzać w poważniejsze tony. Kiedy jednak towarzyszą im w tle jakieś bełkotliwe, niezwiązane z właściwym tekstem obcojęzyczne słowa, to robi się po prostu karykaturalnie.

Mógłby mi się podobać "Alcatraz", bo sam pomysł jest interesujący, ale realizacyjnie chyba ktoś przekombinował. Miało być solidnie i mądrze, a wyszło dziwnie. Mógłym sie także zaprzyjaźnić z utworem "Chciałbym być", jednak liczne transakcentacje i zupełnie przypadkowy podkład sprawiają, że nie wierzę w to, co artysta próbuje mi opowiedzieć. Dwa utwory, których słucham z jako taką przyjemnością to "Koala" i "Szczęścia milimetr". Szkoda tylko, że O.S.T.R. nie pilnuje barwy swojego głosu, który w wększości brzmi manierycznie. A przecież możliwości głosowe są, co artysta udowodnił na poprzedniej płycie w partiach mówionych. Na tym albumie przebłyski ciekawej barwy pojawiają się kilka razy, jak chociażby w "All My Life", ale bardzo szybko zostają zdominowane przez tę dużo gorszą.

Jeśli ktoś się zachwyci tym albumem, to prawdopodobnie z uwagi na przywiązanie do artysty. Bo jeśli się komuś kibicuje, obserwuje rozwój artystyczny i poważne życiowe przeszkody, to pewnie łatwiej jest przymknąć oko na pewne niedoróbki. Dla mnie ten album to niewykorzystane możliwości i klasyczny przerost formy nad treścią.

5/10

 

 

 

Zostaw komentarz