Skip to content
14 lis / Wojtek

Stacey Kent – „I Know I Dream: The Orchestral Sessions” [RECENZJA]

Stacey Kent uważana jest dziś za wielką damę jazzu. Trudno się z tym nie zgodzić, chociaż na tle najważniejszych wokalistek tego gatunku jej artystyczna droga jest mniej spektakularna. Myśląc o vielkich divach od razu przypominają nam się wielkie artystki, głównie Ella Fitzgerald, Sarah Voughan i Billie Holiday. Te panie, dysponujące wielkimi głosami, charyzmą i ponadprzeciętną muzykalnością zawiesiły poprzeczkę tak wysoko, że dziś niełatwo jest im dorównać. W porównaniu z tymi wspaniałymi artytkami Stacey Kent brzmi dużo skromniej, chociażby z uwagi na mniej imponujące warunki głosowe. Te „niedostatki” artystka nadrabia innymi walorami. Dziś Kent, wokalistka amerykańska, jest dużo bardziej znana w Europie, za sprawą jej życiowych wyborów – w 1990 r. artystka rozpoczęła studia muzyczne w Londynie. Poznając tam brytyjskiego saksofonistę Toma Tomlinsona, następnie wychodząc za niego za mąż, Stacey związała się z Wielką Brytanią na dobre. Ta decyzja wpłęła na współpracę z brytyjskicm środowiskiem, w tym z autorem tesktów Kazuo Ishiguro, tegorocznym laureatem literackiej nagrody Nobla

Płyta „I Know I Dream” to zbiór piosenek z różnych obszarów stylistycznych. Są tu między innymi utwory autorów latynoskich – w tych obaszarach artystka porusza się często. Nie dziwi więc, że ten repertuar Stacey Kent śpiewa znakomicie, aż trudno uwierzyć, że artystka nie wychowała się w tamtej szerokości geograficznej. „Double Rainbow” Jobima, czy „To Say Goodby” Edu Lobo są wykonane z dużą swobodą i elegancją. Z kolei piosenki francuskie: „La Rua Madueira”, czy „Mais Uma Rez” brzmią wiarygodnie i specyficznie, jak na ten gatunek przystało. Znalazło sie tu też miejsce na osobistą kreację piosenek śpiewanych przez wielkie damy jazzu. „That’s All” wykonywana wcześniej przez wspomnianą Sarah Voughan na tej płycie brzmi trochę inaczej, ale równie urokliwie i z dużą kulturą.

Album „I Know I Dream” jest niewątpliwie albumem interesującym. Mój problem to jednak monotonność. Każdy utwór z osobna jest swoistą perełką, każdej piosenki słucha się z dużą przyjemnością. Jednak w całości, kiedy po jednej świetnie wykonanej piosence następują kolejne, równie perfekcyjnie zaśpiewane, do tego znakomicie zaaranżowane i zagrane, powstaje uczucie nasycenia. Brakuje mi w tym albumie czegoś, co przełamałoby tę przewidywalną perfekcję.

8/10

 

Zostaw komentarz