Skip to content
1 sie / Wojtek

Susk, „KURDE FAJA” – więcej powietrza, więcej wszystkiego. [RECENZJA]

Nigdy nie lubiłem kobiecego rapu. Polskiego zwłaszcza. Panie wchodzą do męskiego świata bez kompleksów, ale też bez konkretnego pomysłu. Próbują naśladować facetów, tak samo chcą rozrabiać i wulgaryzować, ale efekt jest raczej karykaturalny. I nagle muszę zmienić zdanie, poznałem Susk. Najpierw był jeden utwór w streamingu i już się panią zainteresowałem, musiałem jednak poczekać na ten materiał. Na szczęście nie trwało to długo.

Susk to na naszej scenie artystka nieco zadomowiona, a KURDE FAJA to jej kolejna EP-ka. Można się dziwić, że artystka nie dorosła jeszcze to pełnoprawnego albumu, ale choćby po tym ostatnim nie możemy narzekać, że jest za krótki. Tu wszystko jest konkretne i po coś, być może w przypadku dodatkowych kilkunastu minut moglibyśmy mieć przesyt. Bo te zaledwie 23 minuty to skondensowanie tego wszystkiego, co artystka miała do powiedzenia. Już teraz Susk wyróżnia się na tle rapujących panów. Tutaj imponuje wiele elementów: niebanalna muzyka, dobrze napisane teksty i ona sama, charyzmatyczna, mająca dużo do powiedzenia artystka. A swoją stylistykę sama określa tak:

Jakoś mam wrażenie, że moja postać może się nie zgadzać z rapem, to, co ja reprezentuję sobą. Że raperka może wydawać się konceptem mi odległym, a jednak jest niezmiernie istotny dla mojej tożsamości

I to jest najlepsze podsumowanie stylu artystki, bo jeśli to jest rap, to na wyższym poziomie. Nie ma tu tego, co znamy z większości męskich wykonań: martyrologii dzielni, wiecznego melanżowania, popisywania się wątpliwą często  erudycją i wszechobecnego wulgaryzmu. Susk podejmuje ważne tematy, a treściowo jest tak bogato, że z większości utworów mógłby powstać scenariusz do filmu. Jak np. mój ulubiony „stara kociara”, w którym znakomicie pomaga slodkakotka 123. Te dwie panie pracują ze sobą od początku, a ich dobry przelot jest wpisany w sukces repertuaru.  Są jeszcze inni goście, mniej znani producenci: Michał Tomasik i siberian, i jest Kadet Szewczyk, początkujący raper. Ten ostatni znakomicie wpisał się w „dickpic” interesującą opowieść z trzeciego wymiaru. I tym także wyróżnia się Susk – nie zaprasza, jak jej koledzy, ciągle tych samych, znanych artystów i producentów, szuka świeżości i wyjścia z zaklętego kręgu.

I jeszcze jedna różnica, podczas gdy nasi panowie kompletnie nie interesują się rytmem rapowania, (często zastanawiam się, czy to jeszcze rap, czy wręcz banalna, nudna melodeklamacja), to Susk stawia na zabawę z rytmem i robi to znakomicie. Ale ciągle najważniejszy jest przekaz, jak w mocnym „Nixon sram ci na grub”. Bo tu na pewno nie jest miło i przyjemnie, jest za konkretnie, bez  zbędnych ozdobników i udawania kogoś innego. Ja tej artystce wierzę.

8/10

 

Zostaw komentarz