SZA – „SOS” [RECENZJA]
Pisząc tę recenzję odkrywam, że nieznana mi wcześniej wokalistka nie jest ani osobą anonimową, ani nowicjuszką. Jej liczne nagrody w różnych plebiscytach robią wrażenie, jeszcze bardziej tegoroczne nominacje do Grammy – jest ich 9, w tym te najważniejsze: album roku i piosenka roku. Mnie przyciągnęła nominacja w kategorii „Progressive R&B”.
23 utwory to zdecydowanie za dużo i pewnie, gdyby materiał skrócić o połowę, to byłby dużo strawniejszy. Piosenki są tak przekombinowane produkcyjnie, tyle w nim niepotrzebnych ozdobników, do tego nieco plastikowy głos wokalistki, że w połowie albumu robi się nudnawo. Na koncertach SZA brzmi dużo bardziej naturalnie i przekonująco, szkoda, że jej sceniczny wizerunek łobuziary znika w nagraniach. Tutaj można odnieść wrażenie, że to dzieło laboratoryjne, bo zaproszenie producentów z różnych bajek to jedynie potwierdzenie, że artystka nie umiała się zdecydować na konkretny kierunek materiału. A jest ich aż 29, w tym trzech wiodących: Babyface, Rodney Jerkins i Benny Blanco. Podobnie tłoczno jest na liście twórców piosenek, co prawda w każdej z nich uczestniczyła SZA, ale została tak mocno zdominowana przez współpracowników ciągnących w swoją stronę, że ostatecznie dostajemy mieszankę kilku stylistyk.
Mniej więcej w połowie albumu robi się dziwnie, pojawiają się piosenki, które stylistycznie kompletnie nie pasują, jak pseudo-rockowy, jakby przypadkowy „F2F”, a za chwilę „Nobody Gets Me” typowy banalny kawałek radiowy. Na szczęście te wcześniejsze ratują honor. Moją uwagę zwrócił „Blind”, w którym uwagę zwraca pięknie napisana aranżacja. I jeszcze pod koniec jest niepozorny, ale z pięknym zakończeniem „Good Days”.
R&B to moja stylistyka, bo właśnie w tych klimatach jest najwięcej słuchanych przeze mnie albumów. Na długiej liście moich ulubionych artystów są niemal wyłącznie panowie, a jeśli słucham pań, to najczęściej w związku z nominacjami do nagrody Grammy, z ciekawości. I bardzo rzadko zdarza się, że odkryję jakąś nową, ciekawą artystkę. Odnoszę wrażenie, że tak jak u panów poruszanie się w świecie R&B to nieprzypadkowy wybór i konsekwencja, tak u pań to wszystko sprawia wrażenie zapisanie się do obcego świata. Jakby artystki namówiono na taki krok, planując im repertuar i brzmienie, a te, jako sprawne wokalistki, są w stanie to zrealizować, słychać jednak, że to raczej przebranie się, niż podskórna miłość do takich klimatów. A ciekawe, że im dłużej słuchamy „SOS”, i gdy już przyzwyczaimy się do tej dziwnej, dziecięcej barwy, to odkrywamy, że to całkiem niezły materiał, ale nie umieściłbym go w stylistyce R&B, a już na pewno nie w progresywnym R&B. I na pewno, gdyby nie nominacja do Grammy, nie wysłuchałbym go w całości.
8/10