T. Love – „T.Love” [RECENZJA]
Pisanie o T.Love w sposób nieprzychylny jest odwagą albo głupotą. Ten uznany i bardzo ważny dla polskiej muzyki zespół jest dziś ikoną. Niestety ja, obcując z muzyką, skupiam się na tym co słyszę, a nie na zasługach wykonawcy. Krótko mówiąc, ten album uważam za katastrofę.
Muniek Staszczyk jest niewątpliwie jednym z ważniejszych, razem z Kazikiem Staszewskim i Katarzyną Nosowską, artystów współczesnej popkultury. I taka pozycja zobowiązuje – ci artyści doskonale sobie radzą, nawet kiedy zespół, z którym rozpoczęli swoją przygodę, pozostaje daleko w tyle. Bo na tym chyba polega rola wizjonera, aby nie będąc nawet przywódcą stada ciągle iść do przodu. A Muniek…..no cóż. Ostatnia płyta jego kapeli arcydziełem nie jest. Ba, nawet nie jest, niestety, przyzwoita.
Dla mnie płyta „T.Love” jest zbiorem zupełnie przypadkowo dobranych piosenek. Jakby ktoś rzucił hasło, że jutro trzeba wydać płytę, więc szybko nagrywa się świeże piosenki, a że jest ich mało, wykopuje się z szuflad odpady sprzed lat. Z jednej strony mamy więc wartościowe utwory, na poziomie, do którego zespół nas już przyzwyczaił: „Marsz”, „Niewierny” i „Ostatni gasi światło”. Takie zaangażowane teksty, nawet kiedy muzyka jest słaba, są właśnie wizytówką T. Love . Baczne obserwowanie naszej rzeczywistości to niepodważalny atut tekstów Muńka Staszczyka. Zresztą pierwszy utwór nie wskazywał, że płyta jest niewypałem. „Pielgrzym” jest typową piosenką formacji, nieco kwadratową, ale świetnie zagraną. Pomyślałem więc, że skoro kapela potrafi jeszcze tak interesująco grać, to nawet banalne linie melodyczne jestem w stanie znieść.
Dlatego dziwię się, że obok kilku szlachetnych utworów pozwolono sobie na piosenki „od czapy”. Bo oto mamy „Alkohol”, piosenkę wybitnie okolicznościową. To idealny utwór na towarzyskie biesiady, czy zakrapiane ogniska. Podobnie użytkową piosenką są „Rodzice”. To może być hit weselny, ale spodziewam się, że ta piosenka nie stanowi konkurencji dla popularnej pieśni o cudownych rodzicach. Niestety poziom tej piosenki jest tak samo marny, jak jej wspomnianej konkurentki.
I to by było na tyle, bo chyba nie wypada aż tak źle wypowiadać się o zasłużonym dla polskiej kultury zespole.
Moja ocena: 5/10
Muniek już od dłuższego czasu przyzwyczaja nas do płyt z „tylko kilkoma utworami”. Słuchając „T.Love” na to właśnie się nastawiłem. Nie byłem rozczarowany. Dawno nie nagrał utworu tej klasy co „Pielgrzym”. Niczego więcej się nie spodziewałem
No mnie jednak przeszkadza takie podejście. Oczywiście nie mówię tu o koncepcji oparcia płyty na kilku ciekawych utworach. To bardzo popularny sposób nagrywania, i chyba konieczny, bo trudno sobie wyobrazić album z samymi hitami. Przeszkadza mi jednak niespójność, bo zamieszczenie co najmniej 2 piosenek, o których napisałem, jest sporym zgrzytem. Nosowska i Staszewski, nagrywając niedawno nie do końca świetne albumy ze swoimi kapelami, mimo wszystko trzymali poziom wyrazowy.
Pozdrawiam:)
Ja uwielbiam ten album 🙂
Miałem zupełnie inne odczucia. Oto one: http://bialafabryka.blogspot.com/2017/01/jak-mama-jest.html
Poniekąd się zgadzam z autorem. Jednak uważam, że Muniek mimo wszystko ciągle zachowuje swój styl, wytrwale, mimo przeciwności i złych komentarzy, nie zmienia tego i to pozwala, że jeszcze nie spalił się jako gwiazda muzyczna, a takich co kombinowali i wyszli na tym jak wyszli nie brakuje.
Obsolutnie tak! Muniek Staszczyk jest przecież ikoną naszej muzyki. Niestety ostatni album mu nie wyszedł. Na tle podobnych osób, jak Kazik Staszewski i Katarzyna Nosowska, a więc także tych ikon, które nagrały płyty w ubiegłym roku, Muniek wypada zdecydowanie najsłabiej.