The Voice – nieco lepiej
Po pierwszym odcinku bitew spisałem tę edycję na straty. Tymczasem…….wczoraj pokazano, że wcale tak źle nie jest, bo było czego posłuchać. I nawet dramaturgicznie udało się zbudować ciekawe widowisko. Szkoda, że nie pomyślano o tym w całym cyklu, bo na tle wczorajszego odcinka ten wcześniejszy wydaje się złym snem. I podejrzewam, że za tydzień będzie jeszcze lepiej.
Rozpoczęło się nieźle. W duecie Małgorzaty Hodurek z Arturem Wołk – Lewanowiczem postawiono na to, co na tym etapie powinno być najważniejsze, czyli wykonanie spójnego duetu. I to właśnie było, mimo że indywidualnie zdarzały się wpadki, zwłaszcza nieczystości Artura. Dlatego cieszę się, że oboje przeszli do następnego etapu, bo mimo że Małgorzata była zdecydowanie lepsza, to właśnie staranność w wykonaniu zespołowym świadczy o klasie wykonawców. Brawo:-)
Później zwróciłem uwagę na Weronikę Szymańską, którą wypatrzyłem już we wcześniejszym etapie. I dobrze przewidziałem, że dziewczyna dopiero odpali – tak się właśnie wczoraj stało. Podobała mi się także Emilia Lech, do czego przyczynił się jej trener Andrzej Piaseczny – to on dobrał dobrą piosenkę i wokalistę, któremu dziewczyna bardzo pomogła, bo w całości to wykonanie było całkiem strawne.
I teraz będzie kuriozum. Bo oto nagle jedna z uczestniczek wyjawia przed występem, że na próbach nie pokazała wszystkiego, co zamierza zaśpiewać. I nie chodziło tu o nieco inne emocje, ale odmienną koncepcję wykonawczą. Za taki tekst uczestniczka powinna dostać co najmniej żółtą kartę! Każdy uczestnik pracy zespołowej, obojętnie czy w sporcie, muzyce, czy jeszcze gdzie indziej wie, że treningi to ćwiczenie sytuacji powtarzalnych, tak, aby w momencie dodatkowego stresu wyszlifowane elementy były gwarancją udanego występu. Więc jak wokalista z duetu ma wykonać swoją partię, skoro jego „koleżanka” próbuje go na scenie zaskakiwać? I okazało się, że w tym szaleństwie była metoda, bo dziewczyna wygrała bitwę, mimo że Mateusz Wiśniewski był dużo lepszy.
Na koniec zostawiono występ wieczoru. Dwoje moich faworytów, Jelena Matula i Abraham Kenner III pokazało, że jednak w tym programie można wykonać dobry duet. Zresztą sama Jelena przed występem powiedziała, że dla niej najważniejsze jest wspólne wykonanie. I tak właśnie myśli i zachowuje się profesjonalista. Za chwilę okazało się, że mimo pozornie wyrównanego poziomu i naprawdę dobrze wykonanej pracy zespołowej, Jelena prawie zmiotła swojego konkurenta ze sceny. Tak, to może być faworytka w tym programie. I pomyśleć, że na wcześniejszym etapie zainteresowało się nią jedynie dwóch jurorów. Za to wczoraj na pewno „ukradłby” ją każdy.
A tak na marginesie. Nie wiem jaki był zamysł, aby odcinek rozpocząć występem dwóch jurorów. Czy tu chodziło o pokazanie jak nie należy śpiewać duetu, czy odwrotnie? Podejrzewam, że chodziło o to drugie, ale wyszło tak jak wyszło. Najpierw pomyślałem, że na tle uczestników amerykańskiego Voice’a to było bardzo słabe, ale pod koniec programu zrobiło mi się jeszcze bardziej wstyd – jeden duet, właśnie ten ostatni, przeskoczył swoich mentorów.Ups:-)