Skip to content
21 kwi / Wojtek

Tymek i jego fenomenalne „Odrodzenie” [RECENZJA]

Takiego odrodzenia życzyć można każdemu artyście. Owszem, Tymek prawie zawsze zwracał uwagę niezłymi albumami, ale nigdy do tego stopnia. Zresztą zdarzały mu się wpadki, jak „Fit”. Za to teraz rehabilituje się, ustawia poprzeczkę bardzo wysoko, a nawet chyba ją momentami przeskakuje.

Już na początku, kiedy zaczyna się „Cudzysłów”, czujemy, że będziemy uczestniczyć w czymś wyjątkowym. Jest tajemniczo i magicznie, słychać, że muzyka jest nie byle jaka, chociaż zakończenie utworu jest jednak za bardzo „cekiniaste”. Podobna stylistyka akompaniamentu „na bogato” pojawia się w ostatnim „Szczerze”, więc może jest to zabieg celowy. Bo w środku, w całym stosunkowo długim albumie jest interesująco, różnorodnie, ale ciągle na bardzo przyzwoitym poziomie. Wyróżnia się  sposób śpiewania Tymka, jakby od niechcenia, nieco bezczelnie, ale, jak np., w „Nostalgii” interpretacyjnie interesująco, a momentami bardzo dramatycznie. Teksty Tymka nie pozwalają nam ani na chwilę się nudzić, bo ciągle jest o czymś. Do tego te sprytne  zabiegi tekstowe, jak choćby w „Pończochach”, albo „Marzę” („i sobie marzę, i sobie mażę po skórze pisakiem”)

Drugim bohaterem albumu jest odpowiedzialny za stronę muzyczną Wojtek Urbański. Co prawda Tymek już wcześniej pokazywał, że jak mało kto potrafi współpracować z autorem muzyki, jego stworzona z Favstem płyta jest tu dobrym przykładem, ale teraz jest jeszcze lepiej. Bo tak dobrej muzyki nie słyszy się w Polsce często. Zastanawiam się, jak Tymkowi udało się namówić do współpracy tak świetnego, bardzo zapracowanego kompozytora. Urbański pokazuje w „Odrodzeniu” całą paletę swoich umiejętności, potrafi przywalić, stać go na lirykę, ale zawsze poukrywa takie smaczki, że ręce same się składają do oklasków. Np. w „Zabawmy się dziś w Boga” słyszymy fajne smyczki, a w „Mów mi tak” i w „Lapidarium” świetne, nieco schowane, ale bardzo stylowe partie fortepianu. A moim ulubionym jest „Odurzony snem” z rewelacyjną partią trąbek. Ten utwór zasługuje na zapętlenie, ale nie tylko ten, bo tu prawie całego albumu można słuchać bez końca.

Pisząc na blogu o płytach, w przypadku albumów polskich raczej rzadko zdarza mi się stawiać  najwyższe, a nawet „ósemki”  to zaledwie kilka albumów rocznie. A te wyższe to już święto, bo przez ponad 6 lat pozwoliłem sobie zaledwie na 2 „dziesiątki” i  9 „dziewiątek”. Teraz Tymek dołącza do mojego elitarnego grona, a co ciekawe, nie jest tutaj osamotniony, bo z jego stylistyki są już tutaj Grubson i Mata. Oczywiście jeśli założymy, ze Tymek nadal reprezentuje hip-hop, bo moim zdaniem nie. Raczej zdecydowanie nie.

9/10

Zostaw komentarz