W.E.N.A. – „Montana Max” [RECENZJA]
Aż trudno uwierzyć, że to już 6. album tego artysty, bo słuchając "Montana Max" można odnieść wrażenie, że to początkujący raper. Wszystko tutaj jest udziwnione. Takie utwory, muzycznie i tekstowo o niczym, mimo że jest tu sporo dźwięków i sprawna nawijka, mogą jedynie dziwić, że zdarzają się doświadczonemu wykonawcy.
Otwierający "Z osiedla" jest najgorszym wstępem: muzyka i tekst o niczym, więc bardziej wymagający słuchacz mógły już na tym utworze poprzestać. W następnym ("Statystyka") jest nieco lepiej, ale nadal słuchamy niewiele mówiącego słowotoku. I nagle W.E.N.A. postanawia trochę spoważnieć w "Mało kto", tylko po co ta tania dydaktyka? Zresztą podobnie jest w "Daleko Stąd" – tutaj jest nawet interesująco, ale ciągoty do moralizatorstwa brzmią tak dziwnie i nieszczerze, że czuję się oszukany. (Ale chyba powinienem mieć pretensje do samego siebie, bo zapuszczam się w rejony dla małolatów.) I tak jest cały czas niestety. Bo albo słuchamy utworów, w których nie wiadomo o co chodzi ("Ramen", "Handluj z Tym") albo jesteśmy świadkami popisów rapera, któremu się wydaje, że mówi o rzeczach ważnych ("Palermo"). I szkoda, bo facet ma talent do pisania i być może to jest właśnie gwóźdź do trumny, bo to lekkie pióro odwróciło uwagę autora od bardziej przemyślanych treści.
Jedyne interesujące dla mnie są: "Sztuczna" i nagrane z żywymi instrumentami "Więzi" – tutaj nagle robi się tak dobrze, że można mieć wrażenie, że ta pozycja zaplątała się z innego, obcego albumu. Ale za chwilę W.E.N.A. przypomina o sobie: o nie kochani, tamto to była zmyłka, wracamy do mojego prawdziwego świata. I się zaczyna: bardzo słabe "Chmury" i "Dobry rok" przypominający występ agresywnych małolatów (i do tego to koszmarne echo "wokalne" w tle!). Potem jest mój ulubiony "Żadnej" – liryka miłosna na poziomie mułu ("Stale powtarzam, że jesteś jedna / I żadnej innej cipki poza twoją nie znam", albo: "To chory świat, w którym znika gdzieś człowiek / Chuj z nim, nie zostawiam życia przy Tobie / Miłość zawsze robiła mnie w chuj"). Ukoronowaniem koszmaru jest "Restock" – użycie fragmentu z piosenki Okudżawy jest tak bełkotliwe, że chciałoby się szybko zapomnieć o tym utworze. I o całej płycie zresztą też.
4/10