Kali – „Droga koguta”, czyli kumulacja zaskoczeń. [RECENZJA]
Zaskoczenie nr 1 – termin.
Album wydano w końcówce roku, czyli w najgorszym momencie. Bo to przecież czas na płyty bożonarodzeniowe, ewentualnie składanki, ale żaden szanujący się artysta nie pozwoliłby sobie na taką ekstrawagancję.
Zaskoczenie nr 2 – częstotliwość.
To drugi album artysty w ty samym roku. Całkiem niedawno, latem, Kali wydał "Chudego chłopaka". Ten album zainteresował publiczność i specjalistów. Mnie nie, o czym pisałem w swojej recenzji, bo tam jedynym ciekawym elementem była muzyka Magiery. Ale nawet udział znakomitego producenta nie pomógł. Tymczasem…… Na "Drodze koguta" Kali wraca do współpracy z młodym twórcą bitów, bo właśnie razem z FLVWLXSS odniósł ogromny sukces platynowym albumem "V8T".
A jakby tego było mało właśnie wczoraj ukazał się nowy album "Infinity 81" z dopiskiem "Spotify Exclusive". No, no, to jest tempo!
Zaskoczenie nr 3 – jakość!
Te wszystkie wcześniejsze zaskoczenia odstawimy na bok kiedy posłuchamy płyty. Od początku wrażenie robi spójna koncepcja, powściągliwość i wartość muzyczna. Tak, to zupełnie inna jakość. To już nie jest ten rozrabiający Kali, epatujący trudnym życiorysem, używający często zbyt dosłownych, nawet momentami prostackich środków wyrazu. Tutaj wszystko wzniosło się o kilka poziomów wyżej.
Płytę oparto na wątkach orientalnych, a każdy utwór swoim tytułem sugeruje coś bardzo charakterystycznego: świetny "Yakuza" (japońska grupa przestępcza) z moim ulubionym fragmentem "bramy moje, bramy moje", "Okinawa", "Chinatown", "Sake", "Opium", "Sado", "Sakura". Między nimi są polskie łączniki, głównie rozpoczynający album, przygotowujący nas do tego co będzie "Kukuryku" i prosty, ale przekonujący utwór tytułowy.
Zaskoczenie nr 4 – muzyka
To, co słyszymy w całym albumie, to już zupełnie coś innego. Bo to już nie tradycyjne bity, a koncepcyjna muzyka, która w kilku miejscach podnosi raczej przeciętne i nijakie utwory na dużo wyższy poziom. FLVWLXSS bawi się konwencją, czerpie z muzyki orientu, ale robi to tak sprytnie, że balans jest ciągle zachowany, bo to cały czas muzyka świeża i nowoczesna. Podoba mi się nieco odklejona od całości "Okinawa", a jeszcze bardziej rewelacyjne podkłady w "Chinatown" i "Sakurze".
Zaskoczenie nr 5 – goście
Lista zaproszonych artystów może zdziwić, ale za chwilę zdecydowanie zadowolić. Z jednej strony mamy nestorów gatunku: Major SPZ, Pezet, Sokół, Paluch, Sarius, a na drugim biegunie młode wilki: Żabson, Getz, Lipa. Najbardziej podoba mi się to, co zrobili goście w "Opium". Getz i Lipa dodali tutaj energii, co w połączeniu z mądrością życiową, jaką niewątpliwie reprezentuje Kali, daje efekt znakomity.
Nie znam wszystkich albumów artysty, ale porównując go z dwoma poprzednimi mogę powiedzieć, że Kali ewoluuje. A może w jego życiu wydarzyło się coś, że się uspokoił? A może odwrotnie, może jakieś rewolucje powodują, że częstotliwość nagrywania nowego materiału jest niespotykana? Nieważne – takich albumów, mądrych, koncepcyjnych, a przy okazji artystycznych, słucha się z przyjemnością. Czego i Wam życzę:-)
8/10