Skip to content
23 sty / Wojtek

Nocny kochanek – „Randka w ciemność” [RECENZJA]

To ciekawy album i nawet sporo się o nim ostatnio mówi "na salonach".

A jest o czym – moje pierwsze spotkanie z nim to miłe zdziwienie, na pewno duże zainteresowanie i myśl, że uczestniczę w czymś niezwykłym. Niestety każde kolejne wysłuchanie "Randki w ciemność" studziło mój entuzjazm. A jaki ostatecznie jest ten album? Na pewno interesujący i wyróżniający się na polskiej scenie. Na pewno nie dający się zaszufladkować do konkretnej stylistyki.

Najpierw była zamiana nazwy zespołu z Night Mistress na Nocny Kochanek.

I już ten zabieg zwykłego przetłumaczenia z j. angielskiego spowodował natychmiastową zmianę wizerunku kapeli. Potem były dowcipne albumy i  ostatecznie zamykający heavymetalowy okres krążek "Zdrajcy metalu". I tak zespół pożegnał się ze swoim mrocznym obliczem. "Randka w ciemność" jeszcze bardziej pląsa i bawi. 

Kiedy ktoś ostatnio spytał mnie co to jest Nocny Kochanek, to opowiadając o ostatniej płycie odpowiedziałem, że to piosenki kabaretowe w rockowym anturażu. Bo właśnie dowcip, często bardzo bezpośredni i momentami zbyt dosłowny, jest tutaj najważniejszy. Jeśli mówimy o tradycyjnych piosenkach kabaretowych, to muzyka nie jest już tak istotna. Oczywiście wyłączamy z tych rozważań mistrzów gatunku, czyli Starszych Panów. Jeśli jednak porównamy posenki z "Randki w ciemność" z tym, co serwują nam współczesne kabarety, to różnicy wielkiej nie ma. Zresztą sami autorzy tych piosenek wzorowali się chyba na istniejącym już repertuarze gatunku, np. w "Andżeli" słyszymy nawiązania do artystki kabaretu Hrabi śpiewającej o pewnym Andrzeju.

A jaka jest sama muzyka? I tu zaczynają sie schody.

Jeśli skupimy się na liniach melodycznych, to jest raczej słabo. Najczęściej nie ma w nich finezji, jest bardzo powtarzalnie i niestety banalnie. Wokalista tym melodiom nie pomaga, śpiewając trochę za bardzo rockowo, a to w polączeniu z dowcipnymi teksami bardziej przypomina mi śpiewanie charakterystyczne dla sceny musicalowej. Wydaje mi się, że tonacje piosenek są często za wysokie, one właśnie powodują, że Krzysztof Sokołowski musi śpiewać na dużym podparciu, mocno eksploatując rejstr głowowy.

Ale…..to wszystko rekompensuje ścieżka instrumentalna.

Bo tu jest naprawdę porządnie i kreatywnie, jednym słowem grubo. I ten akompaniament w połączeniu z resztą stanowi znakomite uzupełnienie. 

Można dyskutować na temat kilku piosenek, które nieco wyskakują stylistycznie. Jak np. "Koń na białym rycerzu", w którym posłużono się już tak dosłownym instrumentarium i akompaniamentem, że nie mamy wątpliwości, że jesteśm w kabarecie. Jednak mimo wszystko nawet to mieści się w konwencji i uzupełnia świetne piosenki: "Randka w ciemno", "Dr. O. Ngal", "Al Dente" i "Andrzela". Niestety pod koniec albumu pojawiają się utwory już nie tak zabawne, raczej zwykłe rockowe kawałki ("Wódżitsu", "Siłacze" i "Mistrz Przerósł Ucznia"). I tu już jest przeciętnie i nie tak interesująco.

Paradoksalnie te 3 ostatnie utwory są najlepszą pointą – dobrze zespół zrobił, że porzucił strefę mroku.

7/10

Zostaw komentarz