Skip to content
16 paź / Wojtek

O coverach (prawie) wszystko – „One”

 To jeden z bardziej znanych przebojów irlandzkiej grupy U2, pochodzący z siódmej płyty „Achtung Baby”, wydanej w 1991 roku. Sama piosenka, mimo że nie jest najbardziej znanym przebojem zespołu, osiągnęła niezwykle wysokie, 36. miejsce na liście piosenek wszech czasów magazynu Rolling Stone, podczas gdy inny przebój „With or Without You” jest dopiero w drugiej setce.

Coverów tej piosenki, podobnie jak wszystkich znanych utworów U2, jest wyjątkowo dużo. Szkoda, że ilość nie pokrywa się z jakością wykonań, które w większości są w najlepszym przypadku poprawną kopią. „One” należy do tych utworów, które dzięki swojemu minimalizmowi nie akceptują udziwnień i poprawiań. Z tego też względu skupimy się na wersjach ciekawych stylistycznie. Czasami takie zabiegi to świadoma decyzja wykonawcy, który szuka odpowiedniej formy dla swojego wykonania; jednak najczęściej wersje w innych stylistykach są efektem konsekwencji artysty, reprezentującego charakterystyczny dla siebie kierunek; wtedy więc niejako przypadkowo otrzymujemy bardzo interesujący efekt.

Przegląd ciekawych wykonań zaczniemy od wokalisty, który w swojej wersji potrafił wyczarować świat, do którego nas przyzwyczaił w piosenkach autorskich. Damian Rice, mistrz nastrojowych piosenek z piękną oprawą muzyczną, jak zwykle nie zawiódł. Jego wersja, bardzo minimalistyczna i przejmująca, pokazuje, że nawet wykonując obcy repertuar można być wiernym swojej muzycznej drodze.

Podobnie jest w kolejnym nagraniu. Joe Cocker potwierdził już wielokrotnie, że covery traktuje z olbrzymim szacunkiem. Każde jego wykonanie jest bardzo staranne i przemyślane. Pozostając wiernym melodii i tekstowi, artysta potrafi wyczarować zupełnie nowe koloryty. Cocker dokonuje rzeczy najważniejszej – każde jego nagranie jest tak sugestywne, że nie mamy wątpliwości, że to właśnie on jest wykonawcą.

Pozostając w stylistyce popowej, warto porównać wcześniejsze wykonanie z wersją Mica Paris. To nagranie, dokonane kilka lat po premierze piosenki, to przykład nieprzejmowania się oryginałem. Artystka potraktowała utwór całkowicie po swojemu, z całym dobrodziejstwem popowych brzmień lat 90. Ta wersja, mimo że stylistycznie odbiega od przesłania twórców, jest ciekawa. A może właśnie to oddalenie się od pierwowzoru stanowi właśnie o sile tej interpretacji?

Kontynuując drogę oddalania się od stylistyki pierwotnej, spotykamy nagranie mistrza country Johnny Casha. Tutaj właściwie jakikolwiek komentarz jest zbędny – artysta pozostaje w swojej stylistyce, a piosenkę traktuje tak osobiście, że przez chwilę można pomyśleć, że to utwór, wywodzący się z krainy country.

Poszukiwanie wykonań dziwnych zaprowadziło do najodważniejszej próby. Nagranie Gregorian, to zdecydowanie nie moja stylistyka. Tak się niestety na świecie dzieje, że ten wykonawca i jego kiczowaty sposób ekspresji artystycznej, znajduje olbrzymie grono miłośników. Na szczęście Gregorian nie robi krzywdy samemu utworowi, nie zmieniając jego materii. Pomysł włożenia piosenki w ramy śpiewu gregoriańskiego jest karkołomny i tani – o gustach jednak nie ma sensu dyskutować.

Podobnie rzecz wygląda w przypadku następnego nagrania. Zespół serialu „Glee” po raz kolejny pokazuje, że z każdej piosenki, nawet tej teoretycznie niekomercyjnej, można zrobić wielki popowy hit. Tutaj pozwolono sobie na nieco inne odczytanie – i takie spojrzenie oczyma nastolatków daje zupełnie inny efekt. A to, czy ten efekt się podoba, to już raczej kwestia muzycznego progu bólu i, niewątpliwie, wieku słuchacza.

Kończymy wykonaniem współczesnym. Wersja Mary Blidge z udziałem Bono, wokalisty grupy U2, jest kolejnym potwierdzeniem na  to, ile możliwości daje obcy repertuar. W tym wydaniu słyszymy nowoczesną piosenkę, a udział Bono, wokalisty grupy U2, jest najlepszym dowodem na jej nieśmiertelność. I w ten sposób nasza opowieść zatoczyła koło.

 

 

Zostaw komentarz