O coverach (prawie) wszystko – „You’ll Never Walk Allone”
Dzisiaj będzie o piosence niebywałej. A raczej o jej niezwykłej drodze ze sceny teatralnej na największe stadiony świata. Dzisiaj „You’ll Never Walk Alone” jest jedną z bardziej znanych piosenek masowych, wykonywanych okolicznościowo, podobnie jak słynna „We Are the Champions” zespołu Queen. Ażeby jednak docenić fenomen kariery tej piosenki warto prześledzić jej długą drogę.
Piosenka pochodzi z musicalu „Carousel” z 1945 roku! Tak, aż trudno uwierzyć, że utwór, który ciągle cieszy sie taką masową popularnością ma już ponad 70 lat. Zaraz po premierze musicalu piosenką szybko zainteresowało się wielu wykonawców. Pierwsze wykonanie, które znalazło się na listach przebojów to wersja wykonana przez Gerry & Pacemakers.
Właśnie ta wersja jest w tej historii najważniejsza, bo właśnie ona była zaraz po jej sukcesie odtwarzana podczas meczów Liverpool FC. Jednak stosunkowo szybko kibice wyparli wersję artystyczną i zaczęli śpiewać piosenkę samodzielnie. Ten szybki zachwyt piosenką i jej motywacyjnym charakterem spowodował, że „You’ll Never Walk Alone” stała się oficjalnym hymnem kibiców tego klubu. Dla mnie zaśpiewanie przez tłum fanów tej niełatwej piosenki jest zjawiskiem niezwykłym. Okazuje się, że utwór, który jest wyzwaniem nawet dla wprawnego wokalisty, może być pieśnią masową. I ta podnosząca morale piosenka tak mocno oddziaływała na percepcję słuchających, że po kolei inne kluby piłkarskie przysposabiały ja na swój hymn. Dziś są to Cellic, St. Pauli, kilka klubów holenderskich, niemieckich (m. in. Borussia Dortmund), belgijskich, japońskich i hiszpańskich. Tak wspaniałego hymnu pozazdrościły inne dyscypliny, głównie hokej na lodzie. I tak utwór stał się hymnem niemieckiej ligi hokejowej oraz kilku drużyn europejskich.
„You’ll Never Walk Alone” jest hymnem sportowym od ponad 50 lat, więc trudno powiedzieć, czy szybka popularność piosenki to jej obecność masowa, czy walory artystyczne. W każdym razie od czasu kariery stadionowej wszystko poszło błyskawicznie – piosenką zainteresowało się wielu artystów. Lista wykonawców jest tak długa, że nie ma sensu ją nawet podsumowywać. Od wielkich nazwisk, które ten utwór mają w swoim repertuarze może zakręcić się w głowie: Aretha Franklin, Alicja Keys, Chris the Burgh, Elvis Presley, Frank Sinatra, Johny Cash, Louis Armstrong, Mahalia Jackson, Nina Simone, Patti LaBelle, Ray Charles, Barbra Streisand.
Mistrzowską wersję nagrała Aretha Franklin. Właściwie trudno tu mówić o wykonaniu coverowym, bo to raczej wariacja. Artystka użyła stylizacji gospel – w efekcie słyszymy zupełnie nowy utwór. Warto jednak pamiętać, jaka była inspiracja, bo to pokazuje nieszablonowy sposób myślenia Arethy Franklin.
Patti LaBelle poszła w podobnym kierunku, opierając swoją interpretację o bogate brzmienie chóru. Ta wokalistka zawsze należała do artystek kontrowersyjnych – jedni ją kochają, inni nie mogą słuchać. Mnie to wykonanie przekonuje.
W swojej stylistyce pozostaje Ray Charles. Jego propozycja, lekko swingująca, lekko „hollywoodzka”, ciągle jest tym, co u artysty kochamy. Mamy tu elegancję połączoną z interpretacyjnym luzem.
Piosenka ma ważne znaczenie dla Amerykanów. Można ją usłyszeć na wielu koncertach okolicznościowych, ale także na imprezach niemuzycznych. Oto np. Renee Fleming zaśpiewała piosenkę podczas zaprzysiężenia Baracka Obamy na prezydenta USA. To chyba najlepsza nobilitacji dla piosenki.
Namawiam teraz do posłuchania kilku wykonań nieoczywistych. Muszę przyznać, że wybór piosenek jest dla mnie zaskoczeniem. Czy można zaskoczyć samego siebie? Można, jeśli szuka się wykonań nieszablonowych i jest się otwartym na zupełnie nowe spojrzenie. Na początek lekko kiczowate, ale bardzo rzetelne i przejmujące nagranie Davida Phelsa.
Jeszcze większym zaskoczeniem jest nagranie Jerry’ego Reed’a. Stylistyka country, która raczej nie należy do moich ulubionych, tutaj jakoś dziwne dobrze wplotła się w piosenkę.
Dla dopełnienia palety stylistycznej należy tez wspomnieć o wielu wykonaniach lekko dziwnych, mających podłoże stylistyki punkowej. Wszystkie te wykonania mocno jednak osadzone są w temperaturze sportowej. To raczej połączenie konkretnego gatunku muzycznego z użytkowym charakterem piosenki. Oto jedno z takich nagrań.
Duże wrażenie na mnie robią próby przeniesienia utworu do sali filharmonii. Takie próby zawsze postrzegam jako wielki sukces tej gorszej siostry wielkiej muzy. Co prawda samo pojawienie się w miejscu, w którym na co dzień gra się tę szlachetniejszą muzyką o niczym jeszcze nie świadczy, to trudno mi obok takich sukcesów przejść obojętnie. Szczególnie wtedy, gdy uszlachetnienie popularnej piosenki jest udane. Dlatego z przyjemnością prezentuję nagranie Mormon Tabernacle Choir.
Na zakończenie zostawiłem jeszcze jedno niezwykłe wykonanie. Pink Floyd to zespół, który tak mocno wpisał się w historię muzyki XX wieku ze swoimi niestereotypowymi utworami, dlatego można się zdziwić, że kapela zainteresowała się piosenką z zupełnie innej bajki. Nagrywając piosenkę „Fearless”, zespół inspirował się właśnie „You’ll Never Walk Alone”, a jej fragmenty pojawiają się na początku i końcu utworu.
Tak, to bardzo ciekawa historia piosenki artystycznej. I aż trudno uwierzyć, że utwór z taką popularnością masową i tyloma świetnymi nagraniami w Polsce należy do tych mniej znanych.
Bardzo dobry utwór.
Oczywiście, moim zdaniem, wersja Gerry & Pacemakers jest nie do pobicia. To był ich trzeci nr 1. Gdyby nie The Beatles rządziliby w 1963 roku na wyspach.