Paluch – „Złota Owca” [RECENZJA]
Po ten album sięgnąłem z ciekawości, bo w pewnym momencie osiągał szczyty sprzedaży w Polsce – co prawda krótko, ale postanowiłem się przyjrzeć temu artyście. Zwłaszcza, że wcześniej go nie znałem. To nie pierwszy album Palucha, wcześniejsze spotykały się z dobrym przyjęciem, osiągając status platynowych. Tym bardziej więc mam ochotę na poznanie tego rapera.
„Mówię głośno skąd pochodzę, kiedy pytasz mnie
Złota owca w czarnym stadzie, jestem pasterzem”
Już tytułowa „Złota owca” sygnalizuje jaki może być ten album.
Cała płyta utrzymana jest w klimatach tradycyjnych, tak brzmiał polski rap w XX wieku i o podobnych problemach się wtedy mówiło. Paluch bardzo skupia się na sobie i cały czas mocno tkwi w klimatach blokerskich – jednym słowem klasyka gatunku. Muzycznie jest również tradycyjnie – wszystkie podkłady brzmią typowo, jakby były wzięte z półki z gotowymi produktami. Na tle tych osobistych wynurzeń z przewidywalną muzyką ciekawie brzmią utwory stylistycznie zahaczające o formę piosenki. Interesująco brzmią więc „List w butelce” i bardzo ciekawe „Zimne ognie”.
Płyta „Złota owca” nie zaskakuje. Na pewno może być interesująca dla miłośników rapu. Dla mnie jest za bardzo tradycyjna i przewidywalna. Cieszę się jednak, że do niej dotarłem, bo to kolejne potwierdzenie, że ten gatunek ma się w Polsce nieźle. Najważniejsze, że ciągle dla podobnych projektów są odbiorcy, bo przecież dla nich tworzą artyści.
6/10